Jestem :)) Działo się u nas dużo. Bałam się pisać, bałam się cieszyć tym szczęściem... Ale się udało - Leoś jest z nami, śliczny, zdrowy, niedawno skończył pół roku. I tak całe życie, każdy dzień, toczą się teraz wokół niego. Jestem zmęczona, miewam gorsze dni, ale mam swoją gwiazdkę z nieba, na którą tak bardzo czekałam, za którą tak tęskniłam... Pamiętam słowa G, gdy wracałam spłakana od Agaty - "Nie płacz, jeszcze będziesz miała swoje Maleństwo..."- powiedział, mocno mnie przytulając i całując w głowę, gdy ja nie mogłam opanować krzyku mojego serca, na wieść o ciąży mojej siostry. Zadzwoniłam do ciociobabci - "Musisz mieć dziecko, bo zwariujesz. Idź do lekarza, skoro Wam nie wychodzi, jak nie do tego, to innego, przecież tyle kobiet ma problemy, a w końcu się udaje" - powiedziała. I potem poszło szybko. Zapisałam się na monitoring - czwartek, 10.07.2014r. Pęcherzyk jak malowany :))) "Działajcie" - powiedział lekarz. "Widzimy się w sobotę, zobaczymy czy pękł". W sobotę na usg pęcherzyka nie było już:)) Pojechaliśmy na wakacje -było pięknie, upalnie, miło. Ja się opalałam, drzemałam na tarasie, jeździłam rowerem. Może to śmieszne, ale mój kochany mąż wiedział, że się udało:)) Nawet powiedział do mnie raz "ciężarówko" :)) Ja rozmyślałam, bardzo chciałam, ale bałam się... Bałam się marzyć... Bałam się, że historia znowu się powtórzy... Że coś będzie nie tak... Starałam się nie myśleć, co będzie, to będzie. Ale gdy wróciliśmy do domu, w niedzielę w nocy, 03.08.2014r., zrobiłam test... Z drżącymi rękoma i walącym sercem obudziłam G i pokazałam mu dwie, grube, czerwone kreski:)) . Uśmiechnął się i zasnął, ale ja oka do rana nie zmrużyłam... I tak czekałam, starając się nie marzyć, nie przywiązywać, żyć z dnia na dzień, jak do tej pory... Na usg 20.08.2014 zobaczyłam Maleństwo z bijącym sercem - przewidywany termin porodu: 03.04.2015r. Czas mijał, brzuszek rósł. Rozmowa z szefem poszła gładko, wiedziałam, że zastąpi mnie jakaś nowa dziewczyna. Planowałam pracować przynajmniej do końca roku, ale po długiej wycieczce na cmentarz w dniu Wszystkich Świętych trafiłam do szpitala (niewielkie krwawienie, ale z polipa, z ciążą było wszystko w porządku) i potem już lekarz radził mi pozostać w domu. Podczas tego pobytu dowiedziałam się, że czekamy na Synka:)) Że to nie Pola, Hania, ani Tosia mieszka w moim brzuszku. Jula była niepocieszona i długo pytała mnie, czy to się może jeszcze zmienić, ale się nie zmieniło. G chciał Szymona, ja Leona... Jakoś ten Szymon przez te 11 lat mi się osłuchał, znudził... Udało się G przekonać:))
Bałam się każdego usg... Z walącym sercem leżałam podczas usg, patrząc na poszczególne parametry, wielkości, rytm bicia serca... Ze względu na wcześniejsze poronienie i wiek, musiałam zrobić badania genetyczne - testy PAPPA, usg genetyczne, wizyta w poradni genetycznej... Ta wizyta to był koszmar - poszłam sama, bo G musiał gdzieś z Julą iść. Wszystkie złe wspomnienia wróciły, skłoniły mnie do rozważań, co jeśli.... bałam się tych myśli, odsuwałam je od siebie... Na szczęście wszystkie badania wychodziły poprawnie, nic nie wskazywało na to, że miałoby coś pójść nie tak. Leoś rósł, ja z nim:)) Czekaliśmy. Po nowym roku zaczęliśmy powoli szykować wyprawkę - zamówiłam wózek:)), łóżeczko, pościel... Było coraz bliżej. Leoś w brzuchu szalał, szczególnie nocną porą, więc mój nocny sen często był z kilkugodzinnymi przerwami. W marcu byłam już bardzo zmęczona i z niecierpliwością czekałam, kiedy nadejdzie ten dzień... Wiedzieliśmy już, że raczej będzie to w marcu, bo Leo od kilku już miesięcy z pomiarów usg wychodził nam termin 30.03.2015r. Brzuch był bardzo duży, waga pokazywała +20kg (o zgrozo!), zmęczenie i wyczekiwanie sięgało zenitu... Nadeszła środa, 18.03.2015r., na 15:00 wizyta kontrolna. Leoś duży, ok 3200g waży, ale na poród się nie zanosi - nie to chciałam usłyszeć, ale cóż zrobić. Na wieczór zaleciła mi pani doktor kontrolne ktg w szpitalu. Po badaniu szybko do Julii szkoły na zebranie. Wszystkie mamy pytały, kiedy rodzę, bo brzuch ogromny, ledwo chodzę. Po zebraniu na ktg - wszystko ok, na poród się nie zanosi.
I nadszedł czwartek... Od rana źle się czułam, skurcze dokuczały - nieregularne bardzo, ale bolesne. Pogoda była ładna, siedziałam w słoneczku na balkonie, z buzią do słońca, a aplikacja w telefonie odmierzała czasy między skurczami. Po południu sytuacja się wyciszyła, ku mojemu rozczarowaniu, bo chciałam mieć już ten poród za sobą. A przede wszystkim, najbardziej, chciałam mieć Synka już przy sobie. Julia też była niepocieszona, bo nie mogła się doczekać narodzin braciszka. Ale przyszedł wieczór, a z nim - wróciły skurcze. Bolało, choć były nieregularne... G zadecydował, że trwa to już za długo i że jedziemy do szpitala, bo on nie chce w domu porodu odbierać. Szybko obudziliśmy Julę (było ok. 21:30), szybki telefon do mojej mamy, żeby podrzucić do niej Julę po drodze. Na izbie okazało się, że szyjki już nie ma, skróciła się cała, ale brak rozwarcia. Przyjęli nas do porodu. Przed 23:00 byliśmy na porodówce - ku mojej ogromnej radości dyżur miała Dorotka Fortunko - położna, która prowadziła szkołę rodzenia, która przygotowywała nas do porodu Julki i z którą odnowiłam kontakt przed narodzinami Leosia. Zajęła się mną fantastycznie - do końca życia będę jej wdzięczna za to, że już o 1:15 Leonek był z nami:)) Była wspaniała, niezastąpiona, bez niej chyba nie dałabym rady. Udało się bez znieczulenia - myślałam, że nie dam rady, ale to już była sama końcówka i podanie znieczulenia na tym etapie przedłużyłoby poród. A do celu wg niej było jakieś 15 min. Było ciężko, ale kto powiedział, że będzie łatwo:)))
Leoś dostał 10 pkt, płakał od razu. "Wyglądasz jak ufoludek" - powiedziałam, gdy tylko go zobaczyłam. Czoło miał zmarszczone, jak G:)) Wielkie, ciemne oczka patrzyły zdezorientowane... G przeciął pępowinę, Maleństwo dostałam do piersi i zostaliśmy sami... Leonek przyssał się ładnie, troszkę zjadł i drzemał. Gdy przewieźli nas do jednoosobowej sali z łazienką, G pojechał do domu odespać, Leośka zabrali do kąpieli, szczepienia etc., a ja z emocji nie mogłam zasnąć. Doczekałam się... Dostałam swoją gwiazdkę z nieba...
Wspanialszego męża nie mogłam sobie wymarzyć nawet... Jemu Jula wystarczała zupełnie, kocha ją nad życie, był spełniony... Leonek jest jego dowodem miłości do mnie... Kocha go nad życie, tak jak mnie... Warto marzyć...
1 rok temu

