poniedziałek, 23 września 2013

Pożegnaliśmy Tequillę... 14/09/2013

Wszystko potoczyło się bardzo szybko...I zupełnie niespodziewanie... G pojechał z Julą do swoich rodziców, a ja zostałam w domu z Teklą (nie czułam się najlepiej z uwagi na suchy zębodół, który goił się i goił). Dałam jej kawałek ciasta, wyżłopała dużo wody i tak jakby się zakrztusiła. Próbowała odkaszlnąć, ale się nie udało. Próbowała zwrócić - też nic... Charczała i charczała, spinała się aż siusiu zrobiła w domu. Wzięłam ją na dwór (myślałam, że poje trawy i się oczyści) ale nie bardzo chciała chodzić - stała i patrzyła na mnie. Zdenerwowałam się, ale wróciłam do domu. Zadzwoniłam tylko do G, że jeśli jej nie przejdzie, to będziemy musieli do weta pojechać. Bałam się, bo od kilku dni jakoś  dziwnie zdarzało się jej kaszleć/chrząkać... I  nie dało się nie zauważyć, że guz na krtani jest już monstrualnych rozmiarów... W domu charczała i charczała, dusiła się... Nie mogłam czekać. Zadzwoniłam do G  że spotkamy się u weta, bo nie mam nawet pieniędzy ze sobą... Bałam się, bo wiedziałam czego się spodziewać... 10 lat dla boksera, zwłaszcza z takim nowotworem, to i tak dużo... Młody pan weterynarz tylko potwierdził moje obawy... Powiedział, że już nic nie da się w zasadzie zrobić. Że może jedynie dać jej zastrzyk rozkurczowy, który jej może pomoże na chwilę (2-3godz.), a może w ogóle i tylko przedłużymy jej męczarnie... Ciężko było podjąć tą decyzję, ale nie mieliśmy wyjścia... Płakaliśmy wszyscy - nawet G... I wszyscy byliśmy z nią do końca... Zasnęła przy nas, głaskana i opłakiwana... Bardzo żałuję, że musieliśmy ją tam zostawić, ale nie mieliśmy gdzie jej pochować :((, nie byłoby co z nią zrobić... W domu pusto... Smutno... I chociaż wreszcie czysto, bez sierści i glutów, to tęsknimy za nią wszyscy... W końcu 11 lat razem to szmat czasu...

wtorek, 3 września 2013

Kiedy wyjdę na prostą??...

Mam deprechę. Na maksa... Wydawało mi się, że wyleczyłam wszystkie zęby. Założyłam aparat na dół. Dzień później usunęłam dolną czwórkę pod ten aparat. I myślałam, że teraz już będzie z górki. W końcu wszystko co najgorsze miałam mieć za sobą - wyrwałam zdrowy ząb, sprawnie, dokładnie, bez bólu. Ponieważ jednak wczoraj rano pojawił się ból, przy okazji rtg u ortodonty poprosiłam dentystkę, która ząb usuwała, żeby rzuciła okiem, czy na pewno wszystko jest ok. I okazało się, że nie jest, bo zaczął się ropny stan zapalny. Dostałam więc antybiotyk - NIECH TO SZLAG!!!!!!!!!!! Całe szczęście, że dostałam @ dzień po wyrwaniu, bo tak musiałabym z lekami czekać na potwierdzenie/wykluczenie ciąży i cierpiałabym na żywca. Ale antybiotyku dopiero drugą tabletkę wzięłam rano, więc za wcześnie na spektakularną poprawę. W nocy obudził mnie straszny ból - tabletka p/w bólowa nieco pomogła i zasnęłam. Mam dość, nie tego się spodziewałam :(( A na dokładkę w rtg się okazało, że kanały w mojej dolnej szóstce nie zostały wypełnione do końca i muszę zrobić reendo. Jestem załamana po prostu... Już nie wiem, jak ci lekarze leczą zęby. Jak nie potrafią, to chociaż by się za nie nie brali :( Jak tak można :( A oprócz tej szóstki, mam do zrobienia dwie ósemki, siódemkę i chyba czwórkę:( Nie wiem dlaczego moje zęby są w tak fatalnym stanie :(( dbam o nie jak mogę, myję, płuczę... Spłakałam się wczoraj okropnie, bo po prostu puściły mi już nerwy. Ciągle coś się dzieje nie po mojej myśli, ciągle mam problemy. Ile jestem w stanie znieść, wytrzymać? Wydaje mi się, że już zupełnie nic...