G wczoraj chciał ze mną koniecznie porozmawiać - ciężko mu wytrzymać atmosferę, która przeze mnie panuje... Ale w sumie nie porozmawialiśmy - nie wiedział co się dzieje, dlaczego mam taki nastrój, więc zdążyłam tylko powiedzieć, że nie umiem sobie poradzić ze stratą dziecka i wpadłam w płacz. Wyłam chyba z godzinę i zasnęłam... Nie dałam rady opowiedzieć mu, że nie umiem żyć bez żadnych planów, tak z dnia na dzień. Że boję się wyników cyto, którą muszę zrobić w maju, że boję się wychodzić z domu, żeby nie widzieć kobiet w ciąży i maleńkich dzieci. Że boję się, że już nie dane mi będzie tulić drugiego Maleństwa... Że czuję się nic nie warta, że nie czuję się kobietą, bo nie mogę począć i urodzić kolejnego dziecka... Ogarnęła mnie tak potworna tęsknota za tym Maleństwem, które we mnie
rosło, które czułam i które już tak bardzo kochałam... Tęsknię za Tobą,
Aniołku...
To nie jest tak, że ja nie doceniam tego, co mam. Wiem, że jestem szczęściarą, bo mam wspaniałego męża i cudowną córeczkę... Tylko czas tak szybko pędzi, ona już jest bardzo samodzielna i nie jestem już jej tak potrzebna, jak kiedyś. Owszem, ma to swoje plusy, ale przez moment dotknęłam nieba i uwierzyłam, że moje marzenia mogą się spełnić...
1 rok temu

