To jakiś koszmar, do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, co się stało... Dziadek odszedł od nas... Tak niespodziewanie, tak po prostu, był, miał wziąć Julę następnego dnia do siebie, a tu nagle ból, szpital, ciężki stan, kilkugodzinna operacja, "proszę się pożegnać z dziadkiem", telefon do szpitala... Nie mam nawet sił o tym pisać, jego nieobecność jest wszędzie, dopada z nienacka, łapie za gardło, dusi łzami... Julia przeżywa okropnie, tak świadomie jak my, ma te same pytania bez odpowiedzi... Ciężko... Strasznie ciężko... Bałam się tego dnia, bo wiedziałam, że gdy nadejdzie, będzie najgorszym w moim życiu... Śmierć babci była ciosem, ale jednocześnie jakimś uwolnieniem się od tego strachu o nią i o siebie. A dziadek... tak bardzo chciał żyć, tak nas kochał, my go tak kochaliśmy... Miał tyle planów, tyle niezakończonych rzeczy... Z myślą o nim robiłam zdjęcia z naszych wypadów, pisałam Julki bloga, żeby wiedział gdzie byliśmy, jak nam mijał czas...
Julia miała jakiś telepatyczny kontakt z dziadkiem... pierwszy raz w życiu nie chciała jechać do dziadków - dziwnie się zachowywała, zaczęła płakać i mówiła, że jutro nie pojedzie, że innym razem... Byłam zła, bo raz że chciałam od niej nieco odetchnąć, a dwa że wiedziałam, że dziadek strasznie się cieszy na ten jej przyjazd, a tu taki foch. Ale że mocno protestowała, zadzwoniłam do dziadka, żeby mu o tym powiedzieć. Odebrała ciocia i powiedziała, że nie może teraz rozmawiać, bo u dziadka jest pogotowie, że ma atak kolki nerkowej i że zadzwoni później. Zadzwoniła, że dziadek dostał zastrzyk i odpoczywa. Drugi raz zadzwoniła przed 22:00 że dziadkowi nie przeszło i że zabrało go pogotowie do szpitala na Weigla. Wsiadłam do samochodu i pędem do szpitala. Tam się dowiedziałam, że dziadka przewieźli do szpitala na Kamieńskiego. W samochód i do szpitala. Długo nie mogłam się niczego dowiedzieć, bo go ratowali, był w ciężkim stanie:( Dopiero po 24:00 poprosił mnie lekarz i powiedział, że dziadkowi pękł tętniak i że jest w ciężkim stanie. Że jest właśnie na bloku operacyjnym i ma 50% szans na przeżycie:(((( Siedziałam pod tym blokiem i płakałam. Czekałam na jakieś wieści... Ciocia w tym czasie umierała ze strachu, bo nie mówiłam jej że ma operację, tylko że jeszcze nic nie wiem - nie chciałam jej denerwować. Po 3:00 poprosili mnie na blok, powiedzieli, żebym się nie przestraszyła, bo dziadek ma różne rurki bo jest podłączony do respiratora i jeszcze go nie wybudzili... Więc myślałam, że wszystko jest dobrze, że go wybudzą i będę mogła z nim porozmawiać. Ale lekarka powiedziała, żebym się z dziadkiem pożegnała:( bo on jest za słaby, żeby po tak ciężkiej operacji dojść do siebie:((((( że jak go odłączą od aparatury, to organizm nie będzie miał siły utrzymać funkcji życiowych. Że już podczas operacji serce dwa razy się zatrzymało:((( Świat mi zawirował:((( To jakiś koszmar... Jak można się pożegnać z człowiekiem, z którym kilka godzin wcześniej pisało się na gg?!! Ustalało się kiedy weźmie Julę, kiedy my ją mamy odebrać??!! Tyle jeszze miało się dziać w jego życiu, organizował Festiwal Wieniawskiego, chodził na konferencję, miał żyć - dla siebie, dla Pusi, dla Julki, dla nas po prostu. Boże, wyłam, głaskałam go i mówiłam do niego, że go strasznie kocham, że wszyscy go kochamy, że nie może tak odejść, że my bez niego nie damy rady żyć... Ucałowałam go w czoło, wygłaskałam i wyszłam... To było straszne przeżycie:(( Dziadek był taki biedny, taki blady... Nie mogłam uwierzyć, że muszę się z nim pożegnać, że go więcej nie zobaczę, nie porozmawiam, że jego gg nie będzie mi się pojawiać, nie dostanę od niego smsa, nie będzie pytał co u nas, nie będzie zaglądał na Julki bloga, na album internetowy ze zdjęciami... Wyłam, po prostu wyłam, byłam wykończona tym czekaniem, strachem i tymi wiadomościami...