wtorek, 1 listopada 2011

Jutro mam ciężki dzień.

Jutro na 12:30 mam usg... Boję się, co się okaże z tym moim jajnikiem :( A na 16:00 idę do gina z wynikami z usg i z wymazu, i muszę z nim ustalić jak zrobić to badanie na chlamydię. Nie wiem czy on może to zawieźć do labu na Kamieńskiego, czy sama będę musiała sobie znaleźć laboratorium. Tylko że laby pracują najpóźniej do 16:00, więc nie wiem kto mi pobierze próbkę. No zagwostkę mam jak to zgrać. I kolejny miesiąc starań nam odpadnie, bo póki wyników nie będzie to chyba nie możemy się starać. Eh, ciągle pod górkę, czasami mam naprawdę dość.

Dzisiaj fajny dzień mamy, fajny seks nad ranem, G mnie obudził na śniadanie przed 11:00 :) Tak miło, rodzinnie, za oknem piękna pogoda, ciepło... Bardziej wiosennie, niż jesiennie :)





środa, 26 października 2011

Niekoniecznie dobre wieści.

Zawiozłam w poniedziałek wymaz do sanepidu, bo upławy wróciły, antybiotyk więc nie był trafiony. I mama dzisiaj zadzwoniła, że babka z laboratorium zadzwoniła nieco zaniepokojona, bo co prawda jakichś złych rzeczy nie ma, ale flora bakteryjna nie jest prawidłowa. Pytała, czy w ciąży nie jestem, bo ponoć gdybym była to by to tłumaczyło te wyniki, ale jeśli nie jestem to zasugerowała zrobienie badań w kierunku chlamydii :((( Także w środę mam usg i po pracy podejdę do lekarza z wynikami z usg i z zapytaniem czy może mi na tą chlamydię posiać. Następny wydatek więc będzie :( i kolejne leczenie :( Szczerze mam już dość :(

W ciąży mam nadzieję, że nie jestem, bo przecież w zeszłym tygodniu brałam fervex i orofar... Ale brałam, bo test był negatywny, więc nie mogę być... Prawda?... Zawsze wszystko się dzieje w złym czasie.

poniedziałek, 17 października 2011

Pierwsze przymrozki.

Dzisiaj w nocy chyba po raz pierwszy tej jesieni na termometrze pojawiła się ujemna temperatura. Poranek był bardzo rześki, ale dzień, mimo że chłodny, jest piękny. Podobny do wczorajszego - wczoraj byliśmy w parku linowym, ale tylko Jula skorzystała :)


Widziałam się z Dziadkiem...

Przeżycie było niesamowite. To nie był zwykły sen - czułam przejście w inny wymiar, czułam szorstkość jego szarego swetra, a po przebudzeniu uścisk na mojej ręce, którą trzymał w swojej dłoni. Obudziłam się i spłakałam okropnie, przeżycie było oszałamiające.
Zaczęło się zupełnie normalnie, byłam w naszym starym biurze na ul. Dobrej i zasłaniałam roletę. Nagle zobaczyłam, że ktoś stoi w pokoju i przestraszona puściłam sznurek i roleta z hukiem się zamknęła. Ale zaraz się zorientowałam, że tam stał dziadek... Bałam się, ale powolutku podniosłam roletę... Dookoła było ciemno, czarno i widziałam tylko ogromny portret Dziadka, w wielkiej, złotej ramie... Nagle na oczy Dziadka padło światło, które rzuciło snop w moją stronę, a ja poczułam coś dziwnego, poczułam dookoła siebie jakąś materię... Bardzo chciałam iść do tego światła, ale bałam się, że już stamtąd nie wrócę... I gdy tak się wahałam, obraz zrobił się trójwymiarowy i Dziadek wyciągnął do mnie rękę. Podałam mu swoją i poczułam coś dziwnego, przeszłam do innego świata... Dziadek bardzo mocno mnie przytulił - był w swoim szarym swetrze.Powiedziałam mu z płaczem, że strasznie go kocham i że bardzo tęsknię, że Jula tęskni, ciocia tęskni, że strasznie nam jest bez niego. Popatrzył na mnie, uśmiechnął się ciepło, kiwnął głową i powiedział z zadumą "wiem...". Zapytałam go, czy mu jest tam dobrze, czy nas widzi, powiedział że jest mu bardzo dobrze, widzi wszystko co u nas się dzieje, ale teraz musi już wracać (w cioci snach też zawsze mówi, że musi już wracać)... Zdążyłam go jeszcze poprosić, żeby przyszedł znowu do mnie. I wróciłam, a on wrócił na swoje miejsce w obrazie. I wtedy przypomniałam sobie, że nie spytałam go o koncert i powiedziałam "Dziadku, jeszcze tylko o jedną rzecz muszę Cię spytać", a on wychylił się z tego obrazu, złapał mnie za rękę, a ja zapytałam, czy widział koncert, czy mu się podobał, na co odpowiedział z takim rozmarzonym, zadumanym uśmiechem: "Widziałem, bardzo mi się podobał...".

Chyba nie zapomnę tego do końca życia...

czwartek, 29 września 2011

46 Festiwal im. Henryka Wieniawskiego zakończony.

Dziadku, brakowało tam Ciebie strasznie... Tak smutno było... Bardzo uroczyście i wzniośle, tyle ciepłych słów usłyszałam na Twój temat, oczy miałam przeszklone...Wiesz, że nie mogę słuchać muzyki klasycznej? Od razu mam przed oczami Ciebie, jak nucisz pod nosem, jak dyrygujesz ręką... Jak opowiadasz, co się w tym utworze dzieje. Nie wiem, kiedy pogodzę się z faktem, że Ciebie już nie ma:((
Grzebię dzisiaj w necie, szukając informacji o zakończonym Festiwalu. Twoim Festiwalu, bo on zawsze już będzie Twój:



wtorek, 27 września 2011

Kiedy to zleciało...

Dopiero co pisałam post z wakacji, a to już od tego czasu półtora miesiąca minęło... Wakacje się udały, bardzo, chociaż słońce dłużej mogło nam towarzyszyć... O jeden dzień skróciliśmy pobyt, bo było zimno i lało, więc zdecydowaliśmy się wracać - w końcu jaka to przyjemność z siedzenia  w pokoju. Ale ogólnie wszystko na plus. Warunki dobre, jedzenie też, może jedyne co to zbyt mało atrakcji w okolicy.

W pracy dużo zmian - nie przedłużyli umowy z Weroniką, więc po urlopie wpadłam w straszny młyn, z którego nie mogłam się wygrzebać przez ponad dwa tygodnie. Masa kontenerów + zaległe sprawy, reklamacje etc. dały mi się nieźle w kość. Ale dałam radę, jakie miałam wyjście.Teraz już spokój, wyrabiam się na bieżąco, a przez najbliższy tydzień jestem sama, bo szef na urlop pojechał.

W niedzielę były chrzciny Mai - jestem mamą chrzestną, a po południu pojechaliśmy do Szczawna Zdroju na ostatni koncert Festiwalu im. Henryka Wieniawskiego, który był  poświęcony pamięci Dziadka Janusza... Było ciężko, płakałam, ale musiałam tam być. To było ważne wydarzenie, ciocia też była... Myślę że ostatkiem sił trzymała formę... Miło, że Dziadka tak dobrze tam wspominają, że darzą go takim szacunkiem...Ma nawet powstać pomnik... Szkoda, że Dziadek tego nie widzi:(

Z naszych starań nadal nici... Chyba  powoli tracę wiarę, że się uda, ale zobaczymy...

czwartek, 4 sierpnia 2011

Wakacji dzień czwarty.

W poniedziałek po południu zajechaliśmy do Ustki. Pogodę do dzisiaj mamy wymarzoną, każdego dnia leżakujemy na plaży. Od jutra ma się popsuć, więc zobaczymy. Póki co jest fantastycznie. Ośrodek bardzo fajny, Jula cały dzień spędza na dworze, szalejąc na placu zabaw. Pokój mamy na parterze, balkon wychodzi na plac zabaw akurat, więc Julę mamy na oku. A ona sama sobie chodzi, wychodzi, ma towarzystwo. Na plaży jesteśmy blisko rodziny z ośmioletnim Wiktorem, którzy mieszkają w tym samym pensjonacie co my, więc Jula też ma się z kim bawić. Plażujemy, chodzimy na spacery, obiadki, lody. Dzisiaj wracaliśmy z miasta plażą, fantastycznie było. Jest dzisiaj tak upalnie, że aż nie ma czym oddychać - rzadkość to nad naszym morzem:)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dziś nie jest dzień dla mnie.

Dzisiejszy dzień nie jest dla mnie, to pewne. Muszę go tylko przetrwać... Koleżanka z pracy powiedziała do mnie rano: "Martuś, a co Ty taka smutna dzisiaj?"... Fakt, jestem smutna...
Julę Grześ zabrał z przedszkola, bo wisi kartka że w piątek zgłoszono zachorowanie na szkarlatynę. Nawet nie chcę ryzykować wakacji ze szkarlatyną (mam nadzieję, że przez piątek i parę godzin dzisiaj nie załapała), więc już jej chyba nie poślę do przedszkola... Nie wiem, trochę będzie u babci, może mój brat ją weźmie... Szkoda, że nie ma dziadka :( Wszystko byłoby prostsze...

Drugi test negatywny:(

Zrobiłam dzisiaj drugi test... Z myślą, że może pierwszy zrobiłam za wcześnie, że może nie rano, że może test zły... Ale niestety, ten też dał wynik negatywny... Tak bardzo pragnę tej ciąży, że czuję się, jakbym była... Objawy jak przy pierwszej – nie jem, bolą mnie sutki... Wtedy zaszłam na pierwszym cyklu z luteiną, myślałam, że teraz też tak będzie :((
Dlaczego w życiu  nie mogą spełniać się wszystkie marzenia? Wiem, byłoby za prosto, ale może po tym wszystkim, co ostatnio nas spotkało, mam prawo liczyć na pozytywne wydarzenia w naszym życiu?... Jestem rozżalona... Chce mi się płakać... Mam ochotę pojechać do domu, położyć się do łóżka i spać. I zapomnieć, że to już mija prawie pół roku... Po wakacjach muszę znowu iść do lekarza, pogadać, jaki ma plan. Być może powinnam wrócić do Szaczki – sama nie wiem. Muszę poczytać w necie, może iść do jeszcze jakiegoś innego lekarza...
Jula strasznie czeka na Dzidziusia... Wczoraj coś tam usłyszała w aptece jak kupowałam test i mówi do mnie: "Co Ty poprosiłaś? O matko, okropnie się stresuję."

W sobotę byłam u Agi w szpitalu. Maja jest śliczna, taka maleńka, delikatna... Też chcę takie Maleństwo... Czekam...

piątek, 22 lipca 2011

Agata urodziła.

Maja pojawiła się na świecie chyba po 4:00 nad ranem, bo o tej godzinie dostałam mmsa :) 53cm i 3150g, strasznie podobna do Pawła.

Cieszę się ich szczęściem, cieszę się, że zostałam ciocią, ale jestem też zazdrosna:( Nie miała problemu, żeby zajść, nie miała najmniejszego problemu w czasie ciąży, ani z donoszeniem... Dlaczego ja mam pod górkę?... Tak marzę, tak bardzo nie mogę się doczekać, a tu nic z tego... Jak długo??... I czy w ogóle??...

Pogoda fatalna, wczoraj było 16 stopni i lało od rana, teraz w pracy mam na termometrze 13... A to koniec sierpnia przecież ;/ Boję się, że nad morzem też taką beznadziejną pogodę będziemy mieć... Kąpać się na pewno nie będziemy, bo przecież woda w Bałtyku strasznie zimna jest. Jakieś to lato beznadziejne w tym roku...

G był u lekarza dzisiaj, bo od poniedziałku ma podwyższoną temperaturę. Wczoraj powiedział, że kłuje go w prawym boku, co dało podejrzenie zapalenia woreczka żółciowego. Przepisała mu lekarka antybiotyk na gorączkę (kolejny!!! po ponad miesiącu raptem) i tabletki na ten pęcherzyk. Jak  nie przejdzie, to w przyszłym tyg do lekarza i dostanie skierowanie na usg... Fatalny ten rok... Co jeszcze się wydarzy??...

środa, 20 lipca 2011

Mango.

Wyhodowane z pestki, rośnie w zastraszającym tempie. Długo trwało zanim pęd pojawił się na powierzchni ziemi, ale teraz liściom, szczególnie tym nowym, przybywa ok. 1cm dziennie!!!! Uwielbiam patrzeć jak rośnie:)

Lavenda.

Planowałam jej zakup już od dłuższego czasu i wreszcie mam :) Bratki przekwitły i w ich miejsce pojawiła się ona :) Pięknie pachnie, mam nadzieję, że będzie jej u mnie dobrze.

Pierwsza próba nieudana:(

W niedzielę zrobiłam test, niestety był negatywny:( Popłakałam się, bo jakoś liczyłam na to, że się uda. Tym bardziej, że dziwnie się czułam... No ale niestety... W naszym związku dzieci nie pojawiają się na zawołanie... Poczekam, pewnie że tak... Ale niecierpliwię się... Jula się niecierpliwi...
Ze zdziwieniem zauważyłam ostatnio, jak G ogląda się za niemowlętami. Wcześniej nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, a teraz sam mi je pokazuje... I też czeka, jak ja...

Agata jeszcze nie urodziła, już jest po terminie. Ciąża bez żadnych problemów, gładko zaszła, gładko przeszła... Niektórzy mają w tym względzie fart.

Aaaa, zapomniałam jeszcze o jednej rzeczy. W sobotę G został z chorą Julą w domu, a ja pojechałam z Izą, Aśką i chłopakami nad wodę. Rety jak się cieszyłam, było super, miałam chwilę dla siebie, bez dziecka. 

piątek, 15 lipca 2011

Julia ma anginę ropną:(

Jestem załamana, to kolejny antybiotyk w przeciągu krótkiego okresu czasu :(  Zaczęło się od tego, że Maks w przedszkolu mocno uderzył Julę w klatkę piersiową. Bardzo długo w przedszkolu płakała, było jej słabo. G odebrał ją wcześniej z gorączką :( Dał syrop p/w gorączkowy i było ok. Do 19:00. Potem gorączka wróciła, pojechaliśmy na ostry dyżur, wróciliśmy do domu po północy:( Z antybiotykiem i diagnozą anginy ropnej :( Zrobiono jej też rtg klatki, żeby wykluczyć złamanie żeber. Wróciliśmy po północy:(  Dokładnie było tak:


Wróciliśmy z ostrego dyżuru o 24:30, czekaliśmy w kolejce od 21:00, Jula spała mi na kolanach, na ławce w poczekalni. Jestem w takim szoku po wizycie, że słów mi brak...
Do 19 wczoraj było wszystko z Julą ok. Bolała ją klatka przy mocniejszym ucisku, ale ogólnie czuła się dobrze. Po 19:00 temp. 39,4 więc szybko tel na pogotowie, gdzie jest dyżur. Wysłali nas na pogotowie, na Inowrocławska. Przyjechaliśmy, odczekaliśmy ze 20min. Pani pyta w czym rzecz (Jula rozpalona, słaba, Nurofen nie zaczął jeszcze działać). Mówię więc co i jak, że kolega ją uderzył, że bardzo płakała, że miała temp. wcześniej 38 ale spadła i czuła się ok. Na co pani, że źle że przyjechaliśmy na to pogotowie, bo oni nie mają rentgena i ona ją może tylko osłuchać. Bo często jest tak, że w wyniki stresu gwałtownie spada odporność i dziecko od razu coś łapie. Zbadała ją, nic nie wysłuchała, kazała nam jechac do domu, zbić tempke innym lekiem i wtedy na dyżur ortopedyczny żeby rtg żeber zrobili. W drodze do domu temp spadła więc od razu pojechaliśmy na dyżur. Lekarza nie ma, trzeba czekać. A jest już po 20:30. Przychodzi, po czym mówi po co przyjechaliśmy z  gorączką, skoro powinniśmy  byli jechać na Inowrocławską, bo tam mamy rejon. Mówię więc, że stamtąd nas odesłali żeby rtg zrobić. Pani bada Julę, zagląda do gardła i mówi że to angina ropna... Jestem zaszokowana, bo Julę w ogóle nie boli gardło, tylko ta temp. Daje skierowanie na rtg, idziemy do innej części szpitala. Robią rtg, na opisie napisane „po stronie lewej śladów złamania żeber brak” – wracam do pani od opisu z informacją, że Jula miała uraz po prawej stronie... Pani się pomyliła w opisie, więc musi poprawić, wydrukować od  nowa. Po 30 min wracamy z tym opisem, czekamy znowu na panią doktor. Przyjmuje nas i mówi że z tymi żebrami żeby podejść za dwa-trzy dni pokazać się pediatrze. Pytam o receptę na anginę, na co słyszę, że ona mi nie może wystawić, muszę iść do pediatry. Proszę ją, żeby wypisała, bo szkoda do rana czekać jeśli już wiadomo że to angina, że dziecko cierpi etc. Niestety nic nie wskórałam, pani odsyła mnie na izbę przyjęć internistyczną... Jest przed 21:30, niosę śpiącą Julę na rękach kilkaset metrów, bo G poleciał szybko zająć miejsce... W kolejce jest 5 osób. Siadam na drewnianej ławce – siedzisko składa się z trzech desek i wolnych przestrzeni... 10 min da się posiedzieć, ale my siedzimy na tym do 23:55... Pacjencie jak wchodzą, to dosłownie przepadają na 30 min... Jula śpi, głowę ma na moich nogach. Po jakimś czasie jest jej niewygodnie, biorę ją więc na ręce. Boli mnie tyłek, bolą mnie ręce... W międzyczasie przechodzą różni lekarze, ale nikt na nas nie zwraca uwagi. Czas się wlecze niesamowicie... W pewnym momencie wpycha się przed kolejkę babka z mężem, zwracam jej uwagę, że jest kolejka, że my czekamy ze śpiącym dzieckiem, na co ona że jej mąż jest po operacji i ona czekać nie będzie i wchodzi. Lekarka ją przyjmuje, my siedzimy i czekamy. Mówię do G, żeby wziął tą kartę informacyjną z ortopedii, gdzie jest napisane że Jula ma anginę, i poprosił tylko o receptę. Młodzi ludzie, którzy są przed nami mówią, żebyśmy weszli. Idzie G z tą kartką, ale wychodzi i mówi, że my też musimy wejść... Ostatkiem sił dźwigam Julę i wchodzę, na co lekarka do mnie, żebym jej nie nosiła, bo przecież jest ciężka. I wtedy wybuchłam. Że siedzę z tym śpiącym i gorączkującym dzieckiem już ponad dwie godziny, dziecko śpi na ławce, wyszłam z domu po 19 i już mi naprawdę jest wszystko jedno, czy ją niosę czy nie. Na co pani doktor się mnie pyta, dlaczego tak się denerwuję!!!!!!! Więc jeszcze raz jej wyjaśniłam, że raz, że siedzę tyle czasu i czekam, dwa że spędziłam już ileś czasu w dwóch kolejach w izbie pediatrycznej  i żeby dostać receptę na antybiotyk to jeszcze w trzeciej  musiałam siedzieć!!! Skwitowały to tym, że lekarz chirurg nie może wypisać antybiotyku (dla mnie to kpina, skoro może postawić diagnozę)  Pielęgniarka w tym czasie spiera się z G, dlaczego do szpitala przyjechaliśmy do nich, skoro mamy na Inowrocławskiej swój rejon. Lekarka dyskutuje ze mną, ale mówię jej żeby zbadała Julę, wypisała tą receptę, bo wszyscy jesteśmy wykończeni. Usłyszałam wtedy, że zamiast narzekać, to na wybory trzeba iść... I zapaliło mi się zielone światełko... Pani dodała jeszcze, że ludzie są dziwni i że ona ma wyrok karny za pobicie pacjenta, chociaż nikogo nie dotknęła nawet... Słabo mi się zrobiło – jak lekarz z wyrokiem karnym może wykonywać swój zawód??!!.... Zbadała Julę, siadła do biurka i pyta: -„Na pielgrzymki na Jasną Górę Państwo chodzicie?”... Chwilę trwało, nim dotarło do mnie jej pytanie... Ale w szoku jestem do dzisiaj... Wyjęła z biurka foliową koszulę i zaczęła do niej wkładać jakieś ulotki, broszurki, gadając przy tym że zachęca do lektury „Stróża Anioła” bo bardzo mądre rzeczy tam piszą. I wręczyła to wszystko G, żeby sobie poczytał bo warto prenumeratę zamówić... Parodia jakaś, ale wyjaśniło się od razu, dlaczego to wszystko tyle trwa. Zamiast dać tam lekarza, który się uwija żeby ludziom pomóc, bo wiadomo jak to w nocy na izbie przyjęć, to dali babę, która ludzi chce nawracać.. No horror po prostu.
No ale pisze coś i pisze, więc ją pytam jaki antybiotyk chce przepisać (bo Jula uczulona na augementin i zinnat) – powiedziała, że zaraz się dowiem. No i wyskakuje z tym augmentinem – mówię, że Jula uczulona i dostaje zawsze Klacid. Pyta co się dzieje, to wyjaśniam, że ma bóle brzucha i bardzo ostre, wodniste biegunki. „To nie jest uczulenie tylko  nietolerancja, proszę Panią” – jakby to jakiekolwiek znaczenie w tej sytuacji miało. No ale nic – lekarka proponuje Zinnat, więc mówię że też go nie toleruje. Koniec końców dostajemy receptę na Klacid, wychodzimy, pędem do apteki (było tylko opakowanie 60ml więc jeszcze do naszej lekarki po drugą receptę trzeba będzie iść) i przed 1:00 docieramy do domu...
Gdyby to nie chodziło o dziecko, to nie siedziałabym tam ani minuty. Ale wiem, jak potrafi boleć gardło przy anginie i widziałam jak słaba była Jula przy tej gorączce, nie chciałam czekać do rana, chciałam jej podać chociaż już tą pierwszą dawkę antybiotyku. Jestem porażona znieczulicą lekarzy, systemem zdrowotnym, warunkami panującymi w tych izbach, szpitalach etc... Pacjent ma poczucie, że jest nikim, że wszyscy robią mu łaskę, a on w ogóle niepotrzebnie im zawraca głowę. Nie liczy się to, że przecież to między innymi my finansujemy tych lekarzy, te przychodnie i szpitale, i w razie potrzeby należy nam się uwaga, skrupulatność, dokładność lekarzy i przede wszystkim dostęp do wielu usług. Nie można tak zlewać ludzi, spychać odpowiedzialności... Jestem porażona, naprawdę...

poniedziałek, 11 lipca 2011

Baaardzo udany weekend.

To chyba jeden z pierwszych weekendów tego lata, kiedy to dopisała pogoda:) W sobotę pojechaliśmy do Pęgowa, razem z Izą, Arkiem, Łukaszem i Zuzą. Było fantastycznie, pogoda wspaniała, nawet kąpałyśmy się z Julą:) Mnie słoneczko ładnie opaliło, poczytałam, pogadałam, odpoczęłam.

A wczoraj pojechalam z Grzesiem na jazdy rajdowe, jego zaległy prezent urodzinowy. Trwało to wszystko ponad 3,5h, zrobiłam 700 zdjęć :) i spaliłam sobie plecy stojąc tam w pełnym słońcu, ale było fajnie:)

Na pewno nie Pola:)

Odkąd na świecie pojawiła się Julia wiedziałam, że moja druga córka będzie miała na imię Pola:) I jakoś stało się to dla mnie oczywiste. Tymczasem Julii imię Pola absolutnie się nie podoba i nie zgadza się, żeby jej ewentualna siostra miała tak na imię ;/ Szymon Szymonem może być, ale Pola żadną miarą... No i chyba wyjścia nie ma, będziemy musieli myśleć nad innym imieniem. Mnie się podoba jeszcze Hania, Zosia, ale z tego, co się zorientowałam, Grzesiowi niekoniecznie się widzą:) Już więc widać, że czekają nas niezłe debaty:) ale na to jeszcze przyjdzie czas:)

wtorek, 5 lipca 2011

Działamy.

@ przyszła w końcu sama, w Boże Ciało. Od wczoraj jestem na luteinie. Prolaktyna jest ok, toxo przebyta. Zagęszczamy działania:)

Jula doczekać się nie może Dzidziusia, ciągle każe nam się więcej całować i przytulać:) Bo przecież dzieci się biorą z miłości:)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Zagęszczamy działania.

Byłam u gina, bo niestety infekcja dawała mi się coraz bardziej we znaki. I tak, oprócz globulek i maści, dostałam luteinę. Ku mojej radości lekarz stwierdził, że nie ma na co czekać i skoro @ nieregularna okropnie to trzeba się wspomóc. Plan jest taki - mam czekać mniej więcej do połowy lipca. Jeśli @ nie nadejdzie sama, zarzucam luteinę. I działamy...
Dzisiaj robiłam morfo - hemoglobina na zaskakującym poziomie 14. Czeka mnie jeszcze prolaktyna i toxoplazmoza IgG i IgM.

Ehh, byle do wakacji. Dobrze, że ten tydzień krótszy, bo w czwartek Boże Ciało wypada, a piątek wzięłam wolny. Mam zamiar się wyspać przynajmniej, bo pogoda niestety nie zapowiada się zbyt piękna.

środa, 8 czerwca 2011

Gorąco.

Upały dają się ostatnio mocno we znaki. Jest strasznie duszno, dawno nie padało - bo dzisiejszej mżawki z rana nie liczę:) W weekend robię urodziny, zaczynam już od piątku. Tak tak, to już czerwiec się zaczął. Żyję powolutku, dużo wspominam, rozmyślam... Tęsknię za dziadkiem, okropnie :(

poniedziałek, 16 maja 2011

Dziadku...

Tęsknię za Tobą bardzo... Czasem nachodzi mnie myśl, że napiszę Ci o czymś, pochwalę Julkę, albo poradzę się Ciebie w jakiejś sprawie, ale za chwilę dociera do mnie, że nie mogę... Tak trudno jest oswoić tą myśl, że Cię już nigdy nie zobaczę, nie usłyszę Twojego "Martuńciu" albo "Julciu kochana"... Musiałam poprzeglądać Twoje książki i płyty, dokumenty... Strasznie mi z tym niezręcznie było, przecież to wszystko jest Twoje:(((((
Książki, zgodnie z tym, jak chciałeś, trafiły do szkoły muzycznej, trochę płyt również. Ciocia zostawiła sobie kilka, ja też dla siebie coś wybrałam. Zostawiłam parę książek, stare zdjęcia... Na niektórych nawet nie wiem, kto jest - zabrakło nam Dziadku czasu, żeby je wspólnie pooglądać z Tobą :(( Na wiele rzeczy zabrakło czasu, wiesz??... Myślałam że doczekasz się jeszcze jednego prawnuczęta, ale odszedłeś zbyt szybko...
Zabraliśmy w sobotę ciocię na cmentarz - dzielnie doszła na piechotę:) Posadziłam kwiaty, póki nie ma jeszcze nagrobka, posprzątałam... Myślimy nad napisem na płycie i w ogóle nie mamy pomysłu, żadne słowa nie oddadzą naszego smutku i rozpaczy... Żadne...

Duże zmiany. Na lepsze:)

Było "przepraszam" i białe róże... Nawet Jula dostała jedną. I chyba szczere to było, bo od tamtego czasu jest wspaniale. Wreszcie czuję, że jesteśmy razem. Nawet seks jest wspaniały i daje mi masę przyjemności, ale to chyba głównie zasługa odstawionych tabletek :) Są pocałunki, przytulenia, masa bliskości.
Tabletki odstawiłam, jeden cykl odczekałam, a teraz staramy się :) Zobaczymy co z tego wyniknie, na jakiś specjalny cud nie liczę, ale kto wie... Fajny czas:)
Od wyjazdu na majowy weekend do Uścia chodzi za nami kupno działki, ale nie takiej stricte budowlanej, ale chociażby rekreacyjnej. Tak, żeby mieć na weekend gdzie pojechać, odpocząć, pobyć poza miastem. Bardzo bym chciała, żeby się udało...

Grzesia tato jest w szpitalu na rehabilitacji. Jest dużo lepiej niż było, potrafi sam wstać, powolne kroki stawia sam, ale mimo wszystko daleka droga jeszcze... Najgorzej, że psychicznie jest mu ciężko. Załamuje się, jest zmęczony tymi ćwiczeniami i bezradnością:(  I źle widzi:( Nie wiemy nawet na ile, ale jedno oko chyba zupełnie nie widzi, bo jak patrzy to głowę zawsze obraca i wszystko widzi przesunięte. A wczoraj, jak spacerowaliśmy po korytarzu, to mówił że nie widzi gdzie ma stopy stawiać bo ciemno jest... a był środek dnia... Strasznie bym chciała, że już było dobrze, żeby był samodzielny i szczęśliwy... Taki jak dawniej...

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Pierwsza wiosenna burza.

Za oknem ciemno i mokro, leje deszcz... Niebo co chwilę przecina błyskawica... To pierwsza burza tego roku... Tego fatalnego roku...
Mam za sobą kłótnię z G... W zasadzie to nawet trudno nazwać kłótnią - ja coś powiedziałam, on coś powiedział... W efekcie zapadłam się w sobie i znów czuję, jak to bardzo boli, gdy nie jest się tą najważniejszą osobą w życiu :((....... Prawdę mówiąc myślałam, że to przykre uczucie juz nie wróci... że po wyprowadzce z domu sobie go nie przypomnę. Ale wróciło kilka lat temu, pamiętam pierwszy kryzys w naszym związku i ten sam ból, te same dreszcze, ten sam ciężar... Wtedy zawalczyłam jeszcze, ale dzisiaj nie wiem, czy jeszcze chcę... Podjęłam próbę rozmowy... Bałam się, żeby go nie urazić, ale wiedziałam też, że muszę coś zrobić, bo nie chcę tak żyć. Nie czuję się kochana, nie czuję się ważna, doceniana... Wiem, że jestem pożądana - to tak, to potrafi mi okazać. Ale mi akurat na tym nie zależy. Mi zależy na miłości, na zrozumieniu,  na czułości... Ciągle jestem zagubiona po śmierci dziadka... ciągle za nim tęsknię... Jula ostatnio też się zmieniła, a ja nawet nie mam z kim o tym porozmawiać... Dziadek byłby świetnym kompanem do takiej rozmowy, zwróciłby mi uwagę na pewne ważne rzeczy, których ja pewnie nie dostrzegam... On by mnie zrozumiał...

- "Ja jestem tu, a Ty tu" - powiedziałam do G pokazując dwa palce oddalone od siebie...
- "Tzn?" - zapytał G.
- "Tzn że jesteśmy od siebie bardzo oddaleni, nie czuję się szczęśliwa..."
- "To znajdź sobie kogoś, z kim będziesz szczęśliwa. Jakaś dziwna jesteś."

I tak wyglądała nasza rozmowa :( Liczyłam na przytulenie, na pytanie "co się dzieje kochanie, może porozmawiajmy...".... Nic takiego się nie wydarzyło... Ja wyszłam i płaczę już którąś godzinę, on chodzi urażony... Obraził się na mnie o to, że mu powiedziałam że chciałabym żebysmy to my z Julią były na pierwszym miejscu w jego życiu... Rozumiem, że jest mu ciężko, bo jego ojciec ledwo wrócił do żywych. Ale wrócił. A on, jak zapadł się w sobie te prawie już dwa miesiące temu, tak wiele się nie zmieniło. Niby jest w domu, ale taki nieobecny. Ciągle rozmawiamy o jego tacie, o szpitalu, o rehabilitacji. Jestem juz tym zmęczona po prostu. Cały dom jest na mojej głowie, a ostatnio usłyszałam pretencje, dlaczego my codziennie musimy chodzić na zakupy!!! Chociażby dlatego, żeby G miał codziennie świeży chleb na śniadanie i dobry obiad. Dowiedzialam się, że mogę planować obiady na cały tydzień i zakupy robić raz w tygodniu, w sobotę...

Zawsze byłam przekonana, że jesteśmy dla siebie stworzeni... Myślałam, że jestem dla niego najważniejsza. I może jestem, tylko dla niego wszystko jest bardzo proste. Powie "kocham cię" i myśli że jest ok. A ja oczekuję pomocy, o którą nie muszę prosić, przytulenia, czułej rozmowy, spaceru we dwoje... Pół dnia spędziliśmy dzisiaj u G rodziców - tato wyszedł ze szpitala na przepustkę i leży w domu. Siedziałam za tym stołem i przez te kilka godzin nie wiem czy z własnym mężem choć kilka zdań zamieniłam... A to na przykład była świetna okazja, żeby pójść razem na spacer, bo Jula świetnie bawiła się z Emilką. Ale jemu nawet nie przyszło to do głowy. Po powrocie do domu poszłam spać, ale niestety nie poprawiło to mojego samopoczucia, dlatego zdecydowałam się w końcu na rozmowę... Smutno jest zasypiać samotnie w dużym łóżku, bo choć on leży obok i czyta książkę to wiem, że jestem sama, ze swoimi problemami, obawami, smutkami... Nie wiem czy to tylko między nami obojgiem tak jest, czy po prostu mężczyźni nie są wstanie odczuwać tak, jak kobiety. Jak seks może być jednoznaczny z miłością? Jak ma on zastąpić rozmowę?  Nic z tego nie rozumiem, wydawało mi się, że mam coś ważnego, że zbudowaliśmy fajny dom... Dziś jestem niemal pewna, że tylko mi się wydawało...

I nawet zapach bzu, który stoi obok i odurza swym zapachem, nie jest w stanie ukoić mojego smutku :(

czwartek, 17 marca 2011

Mam dość:((

Jestem wykończona tym wszystkim, co się działo i co się dzieje. I co będzie się działo:( Dzisiaj puściły mi nerwy i wyżyłam się na Julce:(  Strasznie mi z tym źle... Zrobiłam jej ogromną przykrość - sama mi to powiedziała, gdy zobaczyłam, że płacze :( Przeprosiłam, ale to już i tak niczego nie zmienia:(

Smutno mi... czuję się bardzo samotna... Grzegorz jest nieobecny, jeździ z mamą do szpitala, nawet nie pomyśli chyba, że ja też bym chciała się z tatą zobaczyć... czuję się zupełnie nieważna w tym wszystkim, jakbym była poza rodziną... A ja też to wszystko bardzo przeżywam, ta niepewność, sprzeczne informacje mnie wykańczają, ale poza tym mam też inne rzeczy, o których muszę pamiętać i o które muszę zadbać, nie mogę siąść i zapaść się w smutku...

wtorek, 15 marca 2011

Sprawy spadkowe.

Spadek jednak muszę załatwić przez sąd. Tydzień temu wysłałam dokumenty, nie mam pojęcia ile to czasu potrwa. Przy okazji musiałam więc powiedzieć mamie o testamencie, porozmawiałyśmy nieco, wyjaśniły sobie różne sprawy, wylały żale... Szkoda, że do takiej rozmowy było trzeba aż śmierci dziadka:(((

Póki co jeżdżę dziadka mazdą. Świetna jest, choć duża. Ale komfort jazdy - bezcenny:) Szkoda, że jest taka droga w utrzymaniu, bo z chęcią bym ją sobie zostawiła. Bardzo fajnie mi się nią jeździ, ładna jest. I mam do niej sentyment... Że dziadek się z niej tak cieszył, że nią jeździł... Ciężko mi będzie się z nią rozstać...

Z ważnych rzeczy - odstawiłam pigułki... :)

Tata nadal w śpiączce...

Tak naprawdę nadal nie wiemy nic:( bo tato jeszcze się nie obudził. Z dobrych wiadomości - ma czucie w palcach, rękach, nogach, źrenice reagują na światło, wczoraj odłączyli go od respiratora i oddycha samodzielnie. Reszta okaże się, jak się obudzi... To czekanie jest najgorsze:( Musimy mu znaleźć jakiś ośrodek rehabilitacyjny, dzwoniłam właśnie do NFZ i pani podała mi listę ośrodków na Dolnym Śląsku i cztery we Wrocławiu. Podobno one funkcjonują jak szpital, nie płaci się za to. No tylko trzeba czekać na miejsce. Ile - nie mam pojęcia;/

Kilka dni mieliśmy wiosnę - słońce, ciepły wiaterek i temp. w okolicach +15 stopni. Niestety znowu się jednak ochłodziło i pochmurzyło, ale już bliżej niż dalej...

poniedziałek, 7 marca 2011

Kolejny dramat... Rysiek w szpitalu:(

Grzesia tato jest w ciężkim stanie w szpitalu... Pękł krwiak w mózgu i dostał krwotoku:( Jest w śpiączce, po operacji. Dzisiaj miał być wybudzany, ale podczas wybudzania dostał drgawek i pojawiły się problemy z krążeniem i znowu go uśpili:( Nie wiem co będzie, boje się myśleć... Tak dużo na nas spadło, że ciężko sobie z tym wszystkim poradzić:( Grzegorz jest zrozpaczony, dopiero co opłakiwał ze mną dziadka, a teraz płacze ze strachu o swojego tatę:(( A ja w żaden sposób nie mogę mu pomóc, nie mogę ulżyć w cierpieniu:( Okropne jest to życie, ostatnio nie spotyka nas nic dobrego:( Dobrze, że Julia zdrowa i szczęśliwa...

Te ostatnie przeżycia dały nam do myślenia. I oboje, każde osobno, doszliśmy do wniosku, że Julia nie może być sama... Że w takich ciężkich chwilach, które przecież też są przed nią, powinna mieć obok siebie brata albo siostrę...

niedziela, 27 lutego 2011

Smutno:(

W czwartek był pogrzeb... było bardzo ciężko:(((  Ciocia strasznie płakała, Julia też - Grzesia mama musiała z Julą wyjść, bo nie mogła się uspokoić. Płakaliśmy wszyscy...
Moi rodzice wyszli z pogrzebu nawet się z nami nie pożegnawszy:( Nie odezwali się do mnie ani słowem podczas pogrzebu,  nic, kompletnie... Zresztą po pogrzebie też nie, mama nawet nie zadzwoniła zapytać jak się czujemy... No ale czego się tu spodziewać, nigdy się mną nie przejmowała. Dzisiaj wysłałam Wackowi życzenia urodzinowe - oddzwonił i zaprosił nas na tort. I ani słowem nie wspomnieli o dziadku, nie zapytali jak się trzymamy... Eh....
Ciocia kiepsko, ogromnie tęskni...

wtorek, 22 lutego 2011

Dziadku, tęsknimy za Tobą:(

Ogromnie :( Świadomość, że Twoje gadu-gadu już nigdy się nie odezwie, że nie zadzwonisz, nie usłyszę Twojego głosu... to wszystko jest nie do zniesienia:(( W ogóle nie byliśmy przygotowani na Twoje odejście... Chociaż pewnie nigdy byśmy nie byli... Pan Kieres obiecał, że zorganizują Festiwal tak, jak go zaplanowałeś, jak sobie tego życzyłeś...

Wiesz, że byłam z Tobą w szpitalu? Czekałam na Ciebie cały czas...Widziałam się z Tobą po operacji, chociaż Ty pewnie już tego nie wiesz...Kocham Cię... I dziękuję za wszystko ;* To naprawdę niesamowita rzecz, mieć tak kochającego i oddanego Dziadka - takie rzeczy się nie zdarzają. Dziękuję Ci, że byłeś moim Dziadkiem. Zawsze nim będziesz [*][*][*]

Wczorajszy artykuł o Dziadku z Gazety Wrocławskiej

Janusz Mencel - krytyk subtelny

(© Polskapresse)
Gazeta Wrocławska Krzysztof Kucharski
2011-02-21 11:13:31, aktualizacja: 2011-02-21 11:13:31
Choć był rodowitym poznaniakiem, właściwie prawie całe jego życie związane z muzyką łączyło się z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem. Był absolwentem poznańskiej szkoły muzycznej w klasie dyrygentury u prof. Bogdana Wodiczki. Z batutą debiutował za pulpitem filharmonii w Zielonej Górze. Także jako komentator życia muzycznego pierwsze kroki stawiał w lubuskiej rozgłośni Polskiego Radia.
We Wrocławiu też na początku zadomowił się w radiu, gdzie prowadził własne audycje, by po latach przejąć szefostwo redakcji muzycznej wrocławskiego radia, które sprawował pięć lat, aż do stanu wojennego, kiedy został internowany.

To jednak nie wyczerpywało jego temperamentu. Recenzował większość koncertów i festiwali na Dolnym Śląsku, przede wszystkim na łamach "Wieczoru Wrocławia", ale też
w "Słowie Polskim" i "Gazecie Robotniczej", poprzedniczce "Gazety Wrocławskiej". Pisywał również do muzycznych periodyków ogólnopolskich, m.in. "Ruchu Muzycznego".

Ta pasja popularyzatorska i krytyczna nie przeszkadzała mu w działalności artystycznej. Prowadził i konsultował kilka zespołów, m.in. kierował chórem Opery Wrocławskiej, a przez ostatnie lata był dyrektorem artystycznym jednego z najstarszych spotkań muzycznych na Dolnym Śląsku - Festiwalu Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju, w którym patron festiwalu nie tylko się leczył, ale też koncertował.

Nasz kolega, dziennikarz i krytyk z wyboru, był osobą szalenie subtelną o bardzo wyważonych sądach, ale też fachowcem z najwyższej półki.

Wszyscy Janusza lubili i cenili jego precyzję w formowaniu opinii. Muzyka była dla niego ważniejsza od personalnej giełdy, kto jest lepszy, a kto gorszy. Takich ludzi zawsze żal. Miał 76 lat.

 

poniedziałek, 21 lutego 2011

...

Trzeba żyć dalej, tylko nie bardzo wiem jak...

Ze strony Radia Zachód:
"

Zmarł Janusz Mencel

znicze
Nie żyje Janusz Mencel – krytyk muzyczny, wieloletni dziennikarz Radia Wrocław. Wcześniej pracował w Polskim Radiu w Zielonej Górze.Janusz Mencel urodził się w Poznaniu 76 lat temu. Tam skończył Szkołę Muzyczną w klasie dyrygentury u profesora Bohdana Wodiczki.
Karierę rozpoczął w Filharmonii Zielonogórskiej. Także w Zielonej Górze zetknął się z Polskim Radiem.
W latach 1976-81 był szefem redakcji muzycznej Polskiego Radia Wrocław. W swoich audycjach ciekawie opowiadał o muzyce klasycznej.
Kierował też chórem Opery Wrocławskiej, był szefem artystycznym festiwalu Henryka Wieniawskiego.
W stanie wojennym był internowany.
Pogrzeb 24 lutego na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu."


Wrocław Nasze Miasto
"

Wrocław: Nie żyje Janusz Mencel

2011-02-19, Aktualizacja: 2011-02-19 17:31
Naszemiasto.pl JU
Nie żyje Janusz Mencel - dziennikarz Polskiego Radia Wrocław i krytyk muzyczny, dyrektor artystyczny festiwalu imienia Wieniawskiego. Jak poinformowało Radio Wrocław pogrzeb odbędzie 24 lutego na Cmentarzu Grabiszyńskim."

sobota, 19 lutego 2011

Dziadek nie żyje:((

To jakiś koszmar, do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, co się stało... Dziadek odszedł od nas... Tak niespodziewanie, tak po prostu, był, miał wziąć Julę następnego dnia do siebie, a tu nagle ból, szpital, ciężki stan, kilkugodzinna operacja, "proszę się pożegnać z dziadkiem", telefon do szpitala... Nie mam nawet sił o tym pisać, jego nieobecność jest wszędzie, dopada z nienacka, łapie za gardło, dusi łzami... Julia przeżywa okropnie, tak świadomie jak my, ma te same pytania bez odpowiedzi... Ciężko... Strasznie ciężko... Bałam się tego dnia, bo wiedziałam, że gdy nadejdzie, będzie najgorszym w moim życiu... Śmierć babci była ciosem, ale jednocześnie jakimś uwolnieniem się od tego strachu o nią i o siebie. A dziadek... tak bardzo chciał żyć, tak nas kochał, my go tak kochaliśmy... Miał tyle planów, tyle niezakończonych rzeczy... Z myślą o nim robiłam zdjęcia z naszych wypadów, pisałam Julki bloga, żeby wiedział gdzie byliśmy, jak nam mijał czas...
Julia  miała jakiś telepatyczny kontakt z dziadkiem... pierwszy raz w życiu nie chciała jechać do dziadków - dziwnie się zachowywała, zaczęła płakać i mówiła, że jutro nie pojedzie, że innym razem... Byłam zła, bo raz że chciałam od niej nieco odetchnąć, a dwa że wiedziałam, że dziadek strasznie się cieszy na ten jej przyjazd, a tu taki foch. Ale że mocno protestowała, zadzwoniłam do dziadka, żeby mu o tym powiedzieć. Odebrała ciocia i powiedziała, że nie może teraz rozmawiać, bo u dziadka jest pogotowie, że ma atak kolki nerkowej i że zadzwoni później. Zadzwoniła, że dziadek dostał zastrzyk i odpoczywa. Drugi raz zadzwoniła przed 22:00 że dziadkowi nie przeszło i że zabrało go pogotowie do szpitala na Weigla. Wsiadłam do samochodu i pędem do szpitala. Tam się dowiedziałam, że dziadka przewieźli do szpitala na Kamieńskiego. W samochód i do szpitala. Długo nie mogłam się niczego dowiedzieć, bo go ratowali, był w ciężkim stanie:( Dopiero po 24:00 poprosił mnie lekarz i powiedział, że dziadkowi pękł tętniak i że jest w ciężkim stanie. Że jest właśnie na bloku operacyjnym i ma 50% szans na przeżycie:(((( Siedziałam pod tym blokiem i płakałam. Czekałam na jakieś wieści... Ciocia w tym czasie umierała ze strachu, bo nie mówiłam jej że ma operację, tylko że jeszcze nic nie wiem - nie chciałam jej denerwować. Po 3:00 poprosili mnie na blok, powiedzieli, żebym się nie przestraszyła, bo dziadek ma różne rurki bo jest podłączony do respiratora i jeszcze go nie wybudzili... Więc myślałam, że wszystko jest dobrze, że go wybudzą i będę mogła z nim porozmawiać. Ale lekarka powiedziała, żebym się z dziadkiem pożegnała:( bo on jest za słaby, żeby po tak ciężkiej operacji dojść do siebie:((((( że jak go odłączą od aparatury, to organizm nie będzie miał siły utrzymać funkcji życiowych. Że już podczas operacji serce dwa razy się zatrzymało:(((  Świat mi zawirował:((( To jakiś koszmar... Jak można się pożegnać z człowiekiem, z którym kilka godzin wcześniej pisało się na gg?!! Ustalało się kiedy weźmie Julę, kiedy my ją mamy odebrać??!! Tyle jeszze miało się dziać w jego życiu, organizował Festiwal Wieniawskiego, chodził na konferencję, miał żyć - dla siebie, dla Pusi, dla Julki, dla nas po prostu. Boże, wyłam, głaskałam go i mówiłam do niego, że go strasznie kocham, że wszyscy go kochamy, że nie może tak odejść, że my bez niego nie damy rady żyć... Ucałowałam go w czoło, wygłaskałam i wyszłam... To było straszne przeżycie:(( Dziadek był taki biedny, taki blady... Nie mogłam uwierzyć, że muszę się z nim pożegnać, że go więcej nie zobaczę, nie porozmawiam, że jego gg nie będzie mi się pojawiać, nie dostanę od niego smsa, nie będzie pytał co u nas, nie będzie zaglądał na Julki bloga, na album internetowy ze zdjęciami... Wyłam, po prostu wyłam, byłam wykończona tym czekaniem, strachem i tymi wiadomościami...

piątek, 4 lutego 2011

Jakoś tak... byle do wiosny:)

Po cieple nie ma już śladu, ale czekam na kolejne - podobno w poniedziałek ma być +10:) No jakby nie patrzeć, to już bliżej do tej wiosny niż dalej. Nie mogę się doczekać. I wakacji się nie mogę doczekać, bo zarezerwowaliśmy pokój w pensjonacie w Ustce - wygląda fajnie, mam nadzieję że się nie zawiedziemy i wakacje będą udane. No i oby pogoda dopisała, bo na taką jak w Chorwacji nie ma co liczyć niestety.

Przykleiliśmy w przedpokoju fototapetę - ciężko było, ale daliśmy radę :) Trzy części, klejone pojedyńczo przez trzy dni, ale efekt fajny - tak myślę:)

Tekila ma problem z chodzeniem:( Nie wiem co, wygląda trochę jakby paraliż, ale wczoraj już lepiej chodziła więc zobaczymy... Weterynarza unikam jak długo się da - boję się, ile sobie zażyczy za leczenie.

wtorek, 11 stycznia 2011

Ocieplenie.

Po Nowym Roku nadeszło wreszcie ocieplenie:) Zamiast -10 jest nawet +8 :)) Stopniał cały śnieg zalegający na ulicach, dni są coraz dłuższe... jednym słowem coraz bliżej do wiosny:) Tak, wiem, wiem, że to dopiero styczeń się zaczął, że jeszcze cały luty i pewnie marzec to będzie zima, ale juz bliżej niż dalej;) I tego się trzymam.

niedziela, 2 stycznia 2011

No i mamy Nowy Rok.

Ledwo wytrwałam do północy, jak co roku zresztą ;) ale udało się :) Razem z Julą wypiliśmy szampana, pooglądaliśmy fajerwerki i poszliśmy spać:) Jakoś średnio się na ten rok cieszę... Jakiegoś doła mam... Mieliśmy w Sylwestra porozmawiać, ale jakoś nie wyszło. Pogadaliśmy przed zaśnięciem, że w sumie żadne z nas nie wie czego chce. Że chciałoby, ale się boi. No i to chyba na tyle. Grześ zaproponował, że jeśli mielibyśmy mieć dziecko, to może sprzedać to mieszkanie, kupić w Groblicach, a ja będę z dziećmi siedziała w domu, nie będę pracować. Ale ja chyba tak nie chcę... Z drugiej strony, jeśli ja mam wrócić do pracy zaraz po macierzyńskim, to Maleństwo trzeba by dać do żłobka:( No nie ma dobrych rozwiązań no:(

Dziadek już w domu, w Sylwestra Grześ zawiózł go do domu.

A my w środę pojechaliśmy z Izą i Arkiem do Sobótki. Było świetnie, choć nieco zimno. Nawet na sankach z Julą zjeżdżałam :)

Tydzień urlopu minął mi niesamowicie szybko, aż nie mogę uwierzyć, że jutro do pracy trzeba. Z drugiej strony to dobrze, bo taka rozmemłana w tym domu jestem...