1 rok temu
czwartek, 8 listopada 2012
Gorszy dzień :(
Wstałam dzisiaj z ciężkim sercem. Czuję się przytłoczona smutkiem... Rozmyślam... I mam ochotę krzyczeć... Wyć... Ale to nic nie da... Nie wróci mi mojego Maleństwa... Nic mi już go nie wróci...
piątek, 14 września 2012
Niedziela w Rudzie Sułowskiej.
Niedziela minęła nam wspaniale, pogoda była wymarzona. Jedynym minusem była duża ilość wędkarzy - niespecjalnie mi się to podobało, ale na takich łowiskach chyba się nie da inaczej. Na sam koniec połowu udało mi się wyciągnąć sporego karasia, którego wrzuciłam z powrotem do wody. Miałam też coś wielkiego na haczyku, ale się zerwało razem z haczykiem i tyle go widziałam:)
W środę byłam u kardiologa, bo serce nadal bardzo mi dokuczało i zaczęłam się bać, że to może jednak coś poważniejszego... Na szczęście nic złego się nie dzieje, sytuacja z płatkiem jest dokładnie taka sama jak w 2009r. A moje dolegliwości spowodowane są przeżytym stresem - mogą się utrzymywać nawet do roku czasu. Lekarka zdiagnozowała "krążenie hiperkinetyczne" i przepisała mi jakieś tabletki uspokajające, które mam brać w małej dawce. I nie stresować się, nie rozmyślać za dużo i mieć czas na przyjemności. Łatwo powiedzieć...
Jula w szkole radzi sobie świetnie, odnalazła się błyskawicznie, nie ma stresu. Za to ja mam dużo wątpliwości związanych z jej wychowawczynią. Sprawia wrażenie przestraszonej, niezaradnej, na nic nie ma pomysłu. Jestem w trójce klasowej, ale nie mam żadnego kontaktu ani z panią, ani z rodzicami. Mam pomóc w organizacji pasowania na ucznia, ale przecież sama tego nie zrobię, muszę mieć kontakt przynajmniej z pozostałą dwójką klasową... Nie wiem jak to dalej będzie wszystko wyglądało.
W środę byłam u kardiologa, bo serce nadal bardzo mi dokuczało i zaczęłam się bać, że to może jednak coś poważniejszego... Na szczęście nic złego się nie dzieje, sytuacja z płatkiem jest dokładnie taka sama jak w 2009r. A moje dolegliwości spowodowane są przeżytym stresem - mogą się utrzymywać nawet do roku czasu. Lekarka zdiagnozowała "krążenie hiperkinetyczne" i przepisała mi jakieś tabletki uspokajające, które mam brać w małej dawce. I nie stresować się, nie rozmyślać za dużo i mieć czas na przyjemności. Łatwo powiedzieć...
Jula w szkole radzi sobie świetnie, odnalazła się błyskawicznie, nie ma stresu. Za to ja mam dużo wątpliwości związanych z jej wychowawczynią. Sprawia wrażenie przestraszonej, niezaradnej, na nic nie ma pomysłu. Jestem w trójce klasowej, ale nie mam żadnego kontaktu ani z panią, ani z rodzicami. Mam pomóc w organizacji pasowania na ucznia, ale przecież sama tego nie zrobię, muszę mieć kontakt przynajmniej z pozostałą dwójką klasową... Nie wiem jak to dalej będzie wszystko wyglądało.
czwartek, 6 września 2012
Czuć jesień.
Urlop był w tym roku fantastyczny. I choć obarczony ciężkimi przeżyciami sprzed kilku tygodni, moją depresją, to chyba śmiało mogę go zaliczyć do najbardziej udanych z tych spędzonych w Polsce. Znalazłam sobie nowe hobby - łowienie ryb:) Tak tak, zawsze się śmiałam jak można stać cały dzień nad wodą z wędką. Można :) To wciąga niesamowicie, szczególnie gdy spławik co chwilę drży:) Zaczęłam od kijaszka z haczykiem, który znalazła Jula, złowiłam maleńką rybkę, potem większego karasia. A potem to już pojechaliśmy do Jeleniej Góry kupić wędkę:) I łowiłam - karasie, płotki i karpie. Ale frajda. Pogoda była piękna, opaliłam się super, bo stałam całe dnie nad wodą w stroju kąpielowym, a co;)
Okolica przepiękna - cicho, spokojnie, zielono. Spędzaliśmy na dworze całe dnie. Właściciele są przemili, zaprzyjaźniliśmy się z nimi. I mam nadzieję, że uda nam się we wrześniu na weekend znowu pojechać. A w tą niedzielę wybieramy się z Przemkiem do Milicza - na ryby:)
Okolica przepiękna - cicho, spokojnie, zielono. Spędzaliśmy na dworze całe dnie. Właściciele są przemili, zaprzyjaźniliśmy się z nimi. I mam nadzieję, że uda nam się we wrześniu na weekend znowu pojechać. A w tą niedzielę wybieramy się z Przemkiem do Milicza - na ryby:)
piątek, 20 lipca 2012
Ostatni dzień w pracy - urlop.
Dzisiaj jestem ostatni dzień w pracy. W sumie chyba dobrze, że mogłam popracować tydzień, bo myślę że głównie dzięki temu, że nie mam za dużo czasu na rozmyślania, wracam jakoś powolutku do życia. Udało się nam przyspieszyć nasz wakacyjny wyjazd o kilka dni z czego się cieszę - zmienimy otoczenie, odpoczniemy. Jeszcze tylko w poniedziałek/wtorek Grześ wyjeżdża w delegację i na pewno będzie mi smutno bez niego, ale nie mam wyjścia, praca to praca...
Wczoraj dostałam od niego prezent z okazji naszej dziesiątej rocznicy ślubu - chciał mi kupić pierścionek, ale jakoś żadne mi się nie podobały i zdecydowałam się na bransoletkę - kosztowała dużo za dużo, ale w sumie niewiele miałam do gadania:)
A za "szpitalne" z ubezpieczenia kupiłam sobie taką:
Wczoraj dostałam od niego prezent z okazji naszej dziesiątej rocznicy ślubu - chciał mi kupić pierścionek, ale jakoś żadne mi się nie podobały i zdecydowałam się na bransoletkę - kosztowała dużo za dużo, ale w sumie niewiele miałam do gadania:)
A za "szpitalne" z ubezpieczenia kupiłam sobie taką:
Pisanie mi pomaga.
Dużo piszę, ale przerzuciłam się na wersję papierową - łatwiej mi wyjąć zeszyt z torebki (noszę go zawsze przy sobie) i napisać, co mnie męczy, niż sięgać po laptop, logować się...
Znalazłam też nowe forum, bo czasem muszę z kimś porozmawiać... Mój wpis:
Dziękuję Wam bardzo za ciepłe przyjęcie. Największą rozpacz i ból mam już chyba za sobą, ale mimo wszystko ciężko mi się żyje. Nie mogę się odnaleźć, nic mnie nie cieszy, brak mi tego szczęścia, planów, wyczekiwania, które towarzyszyły mi jeszcze tak niedawno...
Drugiego Dziecka długo nie chciałam mieć. Wystarczała mi moja Jula, mój mąż, fajna praca. Byłam bardzo szczęśliwa. Do czasu, aż zmarł mój ukochany dziadek, a dwa tyg po nim mój teść dostał wylewu i do dzisiaj wymaga opieki, nie wrócił do pełni zdrowia... Wtedy pomyślałam, że moja Jula nie powinna być sama, żeby kiedyś, w trudnych chwilach które na pewno i ją spotkają, mogła mieć jakieś wsparcie, kogoś, kto ulży w cierpieniu, przytuli... Zresztą Jula już od dłuższego czasu prosiła o rodzeństwo :( I tak rozpoczęliśmy starania. Wiedziałam że nie będzie lekko, bo o Julę starałam się ponad rok. Miałam niewydolną szyjkę i leżałam na lekach od 26tc. Bałam się, co zrobimy jak sytuacja z ciążą się powtórzy, jak mój G wyjedzie na kilka dni a ja będę musiała zająć się domem, Julą, psem, zrobić zakupy i zaprowadzić ją do szkoły... Nie mamy nikogo, kto mógłby nam pomóc w takiej sytuacji, ale wierzyłam, że wszystko będzie dobrze... I tak mijały miesiąc za miesiącem, miesiąc za miesiącem i nic... Brałam luteinę i nic... Nachodziły mnie coraz bardziej czarne myśli, że widocznie drugie dziecko nie jest nam pisane, że może coś byłoby nie tak... Po wielu rozmowach, morzu wylanych łez zdecydowaliśmy, że w takim razie odpuszczamy, że nie można tak na siłę, że się wykańczamy... Ja już czułam symptomy zbliżającej się @, bolały mnie piersi, pobolewał brzuch. Poszłam do gina po antyki i czekałam na @. Zdecydowałam też, że muszę coś dla siebie zrobić i wybrałam się do ortodonty... Rano zrobiłam jeszcze test, żeby mieć pewność gdybym miała mieć prześwietlenie. Wizyta mnie podniosła na duchu, zrobili mi rtg. Okresu jak nie było tak nie było. Zrobiłam kolejny test...i zobaczyłam drugą bladą kreseczkę... Rano do labu, beta była ponad 300... Moje szczęście nie miało granic, ale pierwsze co pomyślałam, to o tym prześwietleniu, które miałam... No ale nic już zrobić nie mogłam. Po 6tc poszłam na usg - lekarz potwierdził ciążę, byliśmy najszczęśliwszą rodziną pod słońcem. Dostałam duphaston bo w jajniku miałam torbiel. Po trzech dniach od wizyty rano zaczęłam plamić. Wpadłam w histerię, pojechaliśmy na izbę - krwawienia nie ma, Maleństwo urosło od ostatniego usg. I faktycznie było już ok. Następna wizyta - wszystko ok, Dziecko ślicznie rosło, było aktywne. Następne miało być usg genetyczne... Bardzo się go bałam, czy wszystko będzie dobrze... Ale po cichu cieszyłam się też z faktu, że może to już będzie zwykłe usg i mój G razem z Julą będą mogli zobaczyć Maleństwo. Oboje byli tacy szczęśliwi, Jula opowiadała z dumą wszystkim w przedszkolu, że mamusia ma w brzuszku małego Dzidziusia... Ale usg przez brzuch zrobić się nie dało... Lekarz się zdziwił, że Dziecka nie widać, bo jestem szczupła. Ale powiedział, że czasem się tak może schować w miednicy że ciężko dojrzeć, żebym więc przyszła za tydzień, Maleństwo podrośnie i wtedy je pomierzy. Zaczęłam się niepokoić, no ale nie miałam wyjścia, musiałam czekać... Za tydzień w sumie nie było lepiej, ale udało się pomiary zrobić - NT 2.2 i przezierność 1,2, wszystko w normie. Ilość wód też ok, sprawdzał dokładnie bo podejrzewał małowodzie, bo przy małowodziu ciężko dojrzeć dziecko na usg. Próbował zmierzyć Dzieciaczka, ale nie bardzo się dało, bo był jakoś dziwnie ułożony i wyszło mu, że jest o dwa tyg mniejszy niż powinien, ale że pomiar nie jest dokładny i żeby się tym nie sugerować.
Kolejną wizytę miałam 04.07, dwa dni przed naszą dziesiątą rocznicą ślubu... Bałam się, czy tym razem wszystko będzie dobrze, ale z drugiej strony miałam nadzieję, że będzie ok i że wszyscy będziemy mogli naszego Szkraba zobaczyć. Mi brzuszek już się zaczął zaokrąglać, czułam ruchy... Wchodziłam w najpiękniejszy okres ciąży. W pracy wszystko było super, wszyscy się cieszyli razem ze mną...
Na wizycie okazało się, że niestety Maleństwa nadal nie widać... Lekarz dłuuugo oglądał główkę, którą w sumie tylko jako jedyny organ było widać... I powiedział, że nie podoba mu się obraz... Że są poszerzone komory, a do tego bardzo mało wód i dziecka nie jest w stanie zobaczyć i pomierzyć... Widzieliśmy tylko, że bije serce. Że bardzo mu przykro, ale ta ciąża nie wygląda prawidłowo... Zadzwonił do koleżanki z prośbą, żeby mnie przyjęła następnego dnia i spróbowała zrobić usg i amnio, choć wód praktycznie nie ma...Mi powiedział, że jeśli się potwierdzą wady wrodzone, to ciążę będzie można zakończyć. Jeśli się nie potwierdzą, to ona i tak się zakończy z powodu małowodzia, tylko nie wiadomo kiedy... A nie jest to wskazanie do przerwania ciąży...
Wyszłam stamtąd zdruzgotana... Wyłam niesamowicie, a pod gabinetem czekali na mnie G i Jula... Nie da się opisać naszego cierpienia... Jula przeżyła to strasznie... Czekanie do następnego popołudnia nas zabijało, ta niepewność tego, co będzie... Może Wam to wyda się okropne, ale nie wyobrażałam sobie urodzenia chorego dziecka :( Chciałam już mieć to wszystko za sobą, a wizja czekania prawie miesiąca na wyniki amnio, życie w niepewności przerażały mnie... W nocy przestałam czuć ruchy...Po południu pojechaliśmy na konsultację. Lekarka zebrała dokładny wywiad, obejrzała zdjęcia z usg i zaprosiła nas na badanie. Długo oglądała główkę i faktycznie potwierdziła wady w mózgu, wady śmiertelne, z którymi nie da się żyć...A po chwili powiedziała jeszcze, że jest gorszy problem... Że nie może znaleźć tętna dziecka... I wszyscy wiedzieliśmy, że tak jest lepiej, że Maleństwo nie miało szans, ale nawet nie umiem opisać, co wtedy czułam... Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg - poszłam następnego dnia, w piątek. W sobotę zlitował się nade mną ordynator (tabletki na mnie nie działały zupełnie), dostałam dwie kroplówki z oksytocyną. Skurcze były bardzo bolesne, jak porodowe, ale dali mi jakiś narkotyk p/w bólowo, G był cały czas ze mną i m i pomagał przez to przejść. Skurcze do wytrzymania, jak czeka się na szczęśliwy finał, ale dla mnie to był koszmar.... Zgodnie z moim życzeniem zrobili mi zabieg w narkozie. Obudziłam się po wszystkim... I fizycznie czułam się dobrze, bardzo dobrze, ale psychicznie do dzisiaj nie mogę dojść do siebie... Widzę ile bólu zadaję G i Julce, ale po prostu nie mogę się pozbierać :((( Miałam tyle planów, tyle marzeń, kupujemy mieszkanie, w którym jeden z pokoi miał być dla Maleństwa... Sprzeczaliśmy na żarty się o imię, bo mojemu G Leoś się nie podobał... Teraz straciłam wszystko, nie mam marzeń, nie mam chęci i sił do życia... Nie czuję się kobietą, nie mogę patrzeć na swoje ciało... Tak strasznie pragnęłam tego Maleństwa... Wierzyłam, że skoro pojawiło się już tak w ostatniej chwili, to znaczy że widocznie mamy je mieć, że musi z nami być... I chyba nigdy nie wybaczę sobie tego rtg, że nie poczekałam na tą @ żeby mieć pewność, że nie pomyślałam, że na test może jest za wcześnie (to był jakiś 2-3 tc)... Bo gdyby nie to, być może Maleństwo byłoby zdrowe, nie miałabym sobie nic do zarzucenia. A tak zadręczam się, że sama zabiłam swoje Dziecko :(
Nie wiem jak mam żyć... Nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży, na małe dzieci... Myśl o tym, że one mogą mieć a ja nie mnie dobija po prostu... Z nikim nie chcę się spotykać, czuję się gorsza, jakaś naznaczona...
Tak bardzo chcę mieć jeszcze jedno dziecko z moim G... Niczego tak bardzo nie pragnę, ale jak pomyślę, że taka sytuacja mogłaby się powtórzyć, jestem przerażona... Nie wiem, jak przeżyłabym czas od wizyty do wizyty, od usg do usg, czy aby wszystko będzie dobrze, czy dziecko będzie zdrowe... Nikt mi nie da gwarancji :(
Dostaliśmy skierowanie do poradni genetycznej - wizyta 24.09, pobiorą nam krew i założą hodowlę, wyniki po jakichś trzech m-cach będą. Przez pół roku nie wolno nam się starać o Dziecko, a później mam brać 10-krotną dawkę kwasu foliowego i od początku będę pod opieką poradni genetycznej... Nie wiem, czy jestem w stanie udźwignąć ten strach i niepewność... A tak bardzo chcę być podwójną mamą :((
Znalazłam też nowe forum, bo czasem muszę z kimś porozmawiać... Mój wpis:
Dziękuję Wam bardzo za ciepłe przyjęcie. Największą rozpacz i ból mam już chyba za sobą, ale mimo wszystko ciężko mi się żyje. Nie mogę się odnaleźć, nic mnie nie cieszy, brak mi tego szczęścia, planów, wyczekiwania, które towarzyszyły mi jeszcze tak niedawno...
Drugiego Dziecka długo nie chciałam mieć. Wystarczała mi moja Jula, mój mąż, fajna praca. Byłam bardzo szczęśliwa. Do czasu, aż zmarł mój ukochany dziadek, a dwa tyg po nim mój teść dostał wylewu i do dzisiaj wymaga opieki, nie wrócił do pełni zdrowia... Wtedy pomyślałam, że moja Jula nie powinna być sama, żeby kiedyś, w trudnych chwilach które na pewno i ją spotkają, mogła mieć jakieś wsparcie, kogoś, kto ulży w cierpieniu, przytuli... Zresztą Jula już od dłuższego czasu prosiła o rodzeństwo :( I tak rozpoczęliśmy starania. Wiedziałam że nie będzie lekko, bo o Julę starałam się ponad rok. Miałam niewydolną szyjkę i leżałam na lekach od 26tc. Bałam się, co zrobimy jak sytuacja z ciążą się powtórzy, jak mój G wyjedzie na kilka dni a ja będę musiała zająć się domem, Julą, psem, zrobić zakupy i zaprowadzić ją do szkoły... Nie mamy nikogo, kto mógłby nam pomóc w takiej sytuacji, ale wierzyłam, że wszystko będzie dobrze... I tak mijały miesiąc za miesiącem, miesiąc za miesiącem i nic... Brałam luteinę i nic... Nachodziły mnie coraz bardziej czarne myśli, że widocznie drugie dziecko nie jest nam pisane, że może coś byłoby nie tak... Po wielu rozmowach, morzu wylanych łez zdecydowaliśmy, że w takim razie odpuszczamy, że nie można tak na siłę, że się wykańczamy... Ja już czułam symptomy zbliżającej się @, bolały mnie piersi, pobolewał brzuch. Poszłam do gina po antyki i czekałam na @. Zdecydowałam też, że muszę coś dla siebie zrobić i wybrałam się do ortodonty... Rano zrobiłam jeszcze test, żeby mieć pewność gdybym miała mieć prześwietlenie. Wizyta mnie podniosła na duchu, zrobili mi rtg. Okresu jak nie było tak nie było. Zrobiłam kolejny test...i zobaczyłam drugą bladą kreseczkę... Rano do labu, beta była ponad 300... Moje szczęście nie miało granic, ale pierwsze co pomyślałam, to o tym prześwietleniu, które miałam... No ale nic już zrobić nie mogłam. Po 6tc poszłam na usg - lekarz potwierdził ciążę, byliśmy najszczęśliwszą rodziną pod słońcem. Dostałam duphaston bo w jajniku miałam torbiel. Po trzech dniach od wizyty rano zaczęłam plamić. Wpadłam w histerię, pojechaliśmy na izbę - krwawienia nie ma, Maleństwo urosło od ostatniego usg. I faktycznie było już ok. Następna wizyta - wszystko ok, Dziecko ślicznie rosło, było aktywne. Następne miało być usg genetyczne... Bardzo się go bałam, czy wszystko będzie dobrze... Ale po cichu cieszyłam się też z faktu, że może to już będzie zwykłe usg i mój G razem z Julą będą mogli zobaczyć Maleństwo. Oboje byli tacy szczęśliwi, Jula opowiadała z dumą wszystkim w przedszkolu, że mamusia ma w brzuszku małego Dzidziusia... Ale usg przez brzuch zrobić się nie dało... Lekarz się zdziwił, że Dziecka nie widać, bo jestem szczupła. Ale powiedział, że czasem się tak może schować w miednicy że ciężko dojrzeć, żebym więc przyszła za tydzień, Maleństwo podrośnie i wtedy je pomierzy. Zaczęłam się niepokoić, no ale nie miałam wyjścia, musiałam czekać... Za tydzień w sumie nie było lepiej, ale udało się pomiary zrobić - NT 2.2 i przezierność 1,2, wszystko w normie. Ilość wód też ok, sprawdzał dokładnie bo podejrzewał małowodzie, bo przy małowodziu ciężko dojrzeć dziecko na usg. Próbował zmierzyć Dzieciaczka, ale nie bardzo się dało, bo był jakoś dziwnie ułożony i wyszło mu, że jest o dwa tyg mniejszy niż powinien, ale że pomiar nie jest dokładny i żeby się tym nie sugerować.
Kolejną wizytę miałam 04.07, dwa dni przed naszą dziesiątą rocznicą ślubu... Bałam się, czy tym razem wszystko będzie dobrze, ale z drugiej strony miałam nadzieję, że będzie ok i że wszyscy będziemy mogli naszego Szkraba zobaczyć. Mi brzuszek już się zaczął zaokrąglać, czułam ruchy... Wchodziłam w najpiękniejszy okres ciąży. W pracy wszystko było super, wszyscy się cieszyli razem ze mną...
Na wizycie okazało się, że niestety Maleństwa nadal nie widać... Lekarz dłuuugo oglądał główkę, którą w sumie tylko jako jedyny organ było widać... I powiedział, że nie podoba mu się obraz... Że są poszerzone komory, a do tego bardzo mało wód i dziecka nie jest w stanie zobaczyć i pomierzyć... Widzieliśmy tylko, że bije serce. Że bardzo mu przykro, ale ta ciąża nie wygląda prawidłowo... Zadzwonił do koleżanki z prośbą, żeby mnie przyjęła następnego dnia i spróbowała zrobić usg i amnio, choć wód praktycznie nie ma...Mi powiedział, że jeśli się potwierdzą wady wrodzone, to ciążę będzie można zakończyć. Jeśli się nie potwierdzą, to ona i tak się zakończy z powodu małowodzia, tylko nie wiadomo kiedy... A nie jest to wskazanie do przerwania ciąży...
Wyszłam stamtąd zdruzgotana... Wyłam niesamowicie, a pod gabinetem czekali na mnie G i Jula... Nie da się opisać naszego cierpienia... Jula przeżyła to strasznie... Czekanie do następnego popołudnia nas zabijało, ta niepewność tego, co będzie... Może Wam to wyda się okropne, ale nie wyobrażałam sobie urodzenia chorego dziecka :( Chciałam już mieć to wszystko za sobą, a wizja czekania prawie miesiąca na wyniki amnio, życie w niepewności przerażały mnie... W nocy przestałam czuć ruchy...Po południu pojechaliśmy na konsultację. Lekarka zebrała dokładny wywiad, obejrzała zdjęcia z usg i zaprosiła nas na badanie. Długo oglądała główkę i faktycznie potwierdziła wady w mózgu, wady śmiertelne, z którymi nie da się żyć...A po chwili powiedziała jeszcze, że jest gorszy problem... Że nie może znaleźć tętna dziecka... I wszyscy wiedzieliśmy, że tak jest lepiej, że Maleństwo nie miało szans, ale nawet nie umiem opisać, co wtedy czułam... Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg - poszłam następnego dnia, w piątek. W sobotę zlitował się nade mną ordynator (tabletki na mnie nie działały zupełnie), dostałam dwie kroplówki z oksytocyną. Skurcze były bardzo bolesne, jak porodowe, ale dali mi jakiś narkotyk p/w bólowo, G był cały czas ze mną i m i pomagał przez to przejść. Skurcze do wytrzymania, jak czeka się na szczęśliwy finał, ale dla mnie to był koszmar.... Zgodnie z moim życzeniem zrobili mi zabieg w narkozie. Obudziłam się po wszystkim... I fizycznie czułam się dobrze, bardzo dobrze, ale psychicznie do dzisiaj nie mogę dojść do siebie... Widzę ile bólu zadaję G i Julce, ale po prostu nie mogę się pozbierać :((( Miałam tyle planów, tyle marzeń, kupujemy mieszkanie, w którym jeden z pokoi miał być dla Maleństwa... Sprzeczaliśmy na żarty się o imię, bo mojemu G Leoś się nie podobał... Teraz straciłam wszystko, nie mam marzeń, nie mam chęci i sił do życia... Nie czuję się kobietą, nie mogę patrzeć na swoje ciało... Tak strasznie pragnęłam tego Maleństwa... Wierzyłam, że skoro pojawiło się już tak w ostatniej chwili, to znaczy że widocznie mamy je mieć, że musi z nami być... I chyba nigdy nie wybaczę sobie tego rtg, że nie poczekałam na tą @ żeby mieć pewność, że nie pomyślałam, że na test może jest za wcześnie (to był jakiś 2-3 tc)... Bo gdyby nie to, być może Maleństwo byłoby zdrowe, nie miałabym sobie nic do zarzucenia. A tak zadręczam się, że sama zabiłam swoje Dziecko :(
Nie wiem jak mam żyć... Nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży, na małe dzieci... Myśl o tym, że one mogą mieć a ja nie mnie dobija po prostu... Z nikim nie chcę się spotykać, czuję się gorsza, jakaś naznaczona...
Tak bardzo chcę mieć jeszcze jedno dziecko z moim G... Niczego tak bardzo nie pragnę, ale jak pomyślę, że taka sytuacja mogłaby się powtórzyć, jestem przerażona... Nie wiem, jak przeżyłabym czas od wizyty do wizyty, od usg do usg, czy aby wszystko będzie dobrze, czy dziecko będzie zdrowe... Nikt mi nie da gwarancji :(
Dostaliśmy skierowanie do poradni genetycznej - wizyta 24.09, pobiorą nam krew i założą hodowlę, wyniki po jakichś trzech m-cach będą. Przez pół roku nie wolno nam się starać o Dziecko, a później mam brać 10-krotną dawkę kwasu foliowego i od początku będę pod opieką poradni genetycznej... Nie wiem, czy jestem w stanie udźwignąć ten strach i niepewność... A tak bardzo chcę być podwójną mamą :((
czwartek, 12 lipca 2012
Zostaliśmy we trójkę ;-(
Nasze Maleństwo umarło dzień przed naszą dziesiątą rocznicą ślubu, 05.07.2012r. Przeżyliśmy koszmar, którego nie da się opisać... Ogromny ból, strach, niewypowiedziany żal...
Na wizycie okazało się, że znowu ciężko jest obejrzeć dziecko w usg - było bardzo mało wód. Do tego lekarz długo oglądał główkę i w końcu powiedział, że wypisze mi skierowanie do szpitala, bo niestety wg niego dziecko ma wady... Rozpłakałam się strasznie, nie mogłam wprost uwierzyć w to wszystko... Lekarz zadzwonił jeszcze do swojej koleżanki, która jest ginekologiem i prosił, żeby sprawdziła u mnie czy można zrobić amniopunkcję. Dał mi wszystkie namiary, kazał się do niej na następny dzień zarejestrować i dać mu znać po badaniu. Jeśli uda się zrobić amniopunkcję, to za trzy tygodnie będą wyniki i będziemy wiedzieli, czy dziecko jest chore czy nie. Ale tak czy inaczej problemem pozostało małowodzie, a raczej bezwodzie... Taka ciąża się nie będzie rozwijać i obumrze, tylko nie wiadomo kiedy :( I to niestety podobno nie jest wskazaniem do zakończenia ciąży, ona będzie musiała zakończyć się sama...
Z gabinetu ledwo wyszłam... Strasznie płakałam, wszyscy płakaliśmy... Przeżyliśmy taki ból, taką stratę... Tak bardzo czekaliśmy na Maleństwo, tak bardzo go pragnęliśmy... Julia nie mogła się wprost doczekać, kiedy Rodzeństwo się urodzi... Już planowaliśmy co musimy kupić, projektowaliśmy pokoik w nowym miejscu :( Ja sobie wyobrażałam, jak będzie wyglądać, jak będę je karmić, przebierać, tulić do snu... To wszystko nagle zostało przekreślone. Pojawił się strach, że dziecko jest chore i że takie się może urodzi... Ja panicznie bałam się amniopunkcji chociaż tak naprawdę wiedziałam, że nie da się zrobić tego badania bo jest za mało wód. A chyba najbardziej bałam się sytuacji, że będę musiała nosić to moje Maleństwo i czekać, aż umrze... Ta myśl była straszna. Powtarzałam sobie, że jeśli jest chore, to niech umrze samo i niech to się stanie jak najszybciej...
Julia strasznie płakała, prawie tak mocno to przeżyła jak śmierć dziadka Janusza. Zadawała tyle trudnych pytań - dlaczego tak się stało, dlaczego nasze Maleństwo musi być chore, co teraz będzie... Spała tej nocy z nami, bo nie chciała zostać sama...
Grzesia w takim stanie chyba jeszcze nie widziałam. Jego cierpienie dodatkowo potęgowało mój ból - byłam zupełnie bezradna, tak samo przerażona jak on i nie umiałam go pocieszyć ani podnieść na duchu... Nic nam nie pozostało, tylko czekać do dnia następnego, do godziny ok. 16:30 na badanie... Spaliśmy bardzo źle, Jula krzyczała przez sen... A ja przestałam czuć ruchy...
W gabinecie lekarka obejrzała zdjęcia z usg od mojego lekarza, wypytała nas o różne rzeczy i zaprosiła na usg... Niestety od razu potwierdziła, że obraz główki w usg nie jest prawidłowy, brak ciała modzelowatego, stwierdziła też poszerzone komory mózgowe. Powiedziała, że wada ta jest śmiertelna i że dziecko nie ma szansy z nią żyć... Reszty organów nie dało się obejrzeć, bo dziecko było tak ułożone, że nic nie było widać. A po chwili powiedziała, że widzi jeszcze poważniejszy problem, bo nie może znaleźć tętna Dziecka :( Nasze Maleństwo nie żyło... To był cios, trudno się podnieść po czymś takim, ale z drugiej strony odetchnęliśmy, że już niedługo ten koszmar się skończy. Nie wyobrażałam sobie czekania na potwierdzenie tej strasznej diagnozy, takiego życia w niepewności... Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg - miałam dostać tabletki, które spowodują poronienie...
Jula znowu zaczęła przeżywać, zadawać takie strasznie realne pytania :-( Co się stanie z Dzidziusiem? Czy będzie pogrzeb? Jak go wyjmą? A jak już go wyjmą to co z nim zrobią?... Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała odpowiadać na takie pytania :(
Do szpitala udaliśmy się w piątek rano - Julę zaprowadziliśmy do pracy do mojej mamy, a Grześ czekał ze mną w szpitalu na przyjęcie. Trwało to kilka godzin, ale przed południem byłam już w sali. Lekarze zrobili mi szybko usg żeby potwierdzić diagnozę (lekarka, która dzień wcześniej mnie przyjęła jest z ich szpitala), zmierzyli Maleństwo i okazało się, że ono przestało rosnąć już po 11 tygodniu i że nie można go oceniać jak na 18 tydzień ciąży, bo wielkością jest w 11t4d... Miało zaledwie 4 cm :(((( Lekarz (jak się później okazało ordynator) powiedział, że założą mi tabletkę, wieczorem spróbują zrobić zabieg i następnego dnia będę mogła iść do domu.
Na oddział przyjęła mnie położna, a ja rozpłakałam się po raz kolejny tego dnia. Powiedziałam jej, że strasznie się boję tego, co mnie czeka... I wtedy ona cichutko powiedziała mi, żebym poprosiła o zabieg w narkozie, bo mam do tego prawo. Bo standardowo do zabiegu dają jakieś znieczulenie do żyły i w szyjkę, ale będę wszystko widziała, słyszała i na pewno przeżyję to gorzej. A tak mnie uśpią, zabieg trwa ok 15 min i obudzę się po wszystkim...
Narkozy bałam się strasznie, bałam się, że się nie obudzę, że Grześ zostanie z Julcią sam. Ale z drugiej strony tak strasznie się bałam zabiegu, że poprosiłam o narkozę... Tabletkę założyli mi około 13:00 i kazali czekać. Podobno po kilku godzinach miały się pojawić skurcze, plamienie i wtedy będą mogli mi zrobić zabieg... Ale do wieczora nic się nie wydarzyło. Po badaniu okazało się, że tabletka się w ogóle nie rozpuściła, więc lekarz ją rozkruszył i kazał czekać... Mi położna w międzyczasie powiedziała, że na niektóre pacjentki ten lek w ogóle nie działa, ale nie zdążyłam zapytać, co wtedy robią. I tak minęła noc i poranek. I nic... Rano dostałam dwie tabletki i wpadłam w dół. Płakałam strasznie, przyjechał Grześ... Okazało się, że z tego płaczu, stresu i bólu dostałam temperatury 38,6C :( Położona wzięła nas na rozmowę i tłumaczyła, że muszę się uspokoić, że tu się nie da niczego przyspieszyć, to musi potrwać niestety. Do mnie nic nie docierało, chciałam już tylko wyjść do domu, mieć to za sobą... Nie mogłam żyć ze świadomością, że noszę w sobie martwe Dziecko :(( Do południa nie działo się nic. A po południu przyszedł na dyżur ordynator, wziął mnie na badanie i powiedział, że skoro nic się nie dzieje, to weźmie się za mnie ostro. Miałam dostać dwie kroplówki z oksytocyną jedna po drugiej w bardzo szybkim tempie, gdyby zaczęły się już bardzo bolesne skurcze miałam dostać narkotyk w zastrzyku. I gdy wystąpi krwawienie - zabieg... Położona powiedziała, że Grześ może ze mną zostać, więc Julą zajęły się Agata z mamą...
Po pierwszej kroplówce pojawiły się skurcze - przebrałam się w szpitalną koszulę i czekaliśmy... Po drugiej skurcze stały się bardzo bolesne i do pewnego czasu je wytrzymywałam, ale w którymś momencie pękłam :( To były bóle porodowe, skurcze następowały co jakieś 2 min. I dałabym radę, gdyby zwieńczeniem tego bólu miało być spotkanie z moim Maleństwem :( Grześ poszedł po położną, dostałam zastrzyk, który zadziałał po jakichś 15 min... Zwijałam się przy każdym skurczu... To było straszne.... A potem już nic nie bolało... Gdy skończyła się kroplówka, czekaliśmy... I nagle poczułam stróżkę krwi... I zrozumiałam, że już niedługo to wszystko się skończy, że rozstanę się z moim Maleństwem...
Na salę zawiózł mnie Grześ z położną, przed drzwiami mnie ucałował i wjechałam za wielkie drzwi... Byłam przerażona. Sala była ogromna i było tam bardzo zimno. Pomogli mi położyć się na fotel, zaczęli przypinać kabelki, nogi przypięli mi pasami... Czułam się strasznie poniżona. Dobrze, że chociaż krocze mi zakryli... Przyszedł ordynator i powiedział, że zaraz będzie po wszystkim. Gdy pojawiła się anestezjolog powiedziałam, że strasznie się boję, ale powiedziała tylko że nic nie będzie bolało, że zaraz zasnę. Położyli mi na twarzy maseczkę z tlenem, zrobiłam chyba ze trzy wdechy i zasnęłam. Obudziłam się ok 20:49 i zaraz zobaczyłam Grzesia. Zawieźli mnie z położną do sali i mogłam iść spać. Miałam za sobą jeden koszmar, przed sobą kolejne...
Następnego dnia czułam się fizycznie dobrze, nic nie bolało poza gardłem po intubacji, prawie nie krwawiłam. Ale psychicznie było i jest fatalnie. Wciąż nie mogę się oswoić z myślą, że już nie jestem w ciąży, że już nie mam dziecka, że Jula nie będzie miała rodzeństwa... Tyle mieliśmy planów, nadziei, tacy byliśmy szczęśliwi, a tu nagle, w ciągu paru chwil, wszystko się załamało, tak dużo straciliśmy...
Gdybym poroniła na początku, z niewiadomych powodów, pewnie bym jeszcze próbowała, w końcu jesteśmy jeszcze młodzi. Ale gdy usłyszałam "wady genetyczne" powiedziałam sobie - to już koniec, już się nie odważę... A co, jeśli historia się powtórzy? Ja wiem, że to raczej był pechowy los na loterii, ale nie przeżyłabym tego koszmaru raz jeszcze... Umierałabym ze strachu przed każdą wizytą, tygodnie od badania do badania wlokłyby się w nieskończoność... Nie zniosłabym tego ani ja, ani Grześ...
W poniedziałek wyszłam do domu, jestem na zwolnieniu do piątku... I zapadłam się w sobie... Dużo płaczę, nie umiem się śmiać... Najchętniej bym spała, bo wtedy przynajmniej nie mam świadomości tego wszystkiego. Koszmar wraca zaraz po przebudzeniu... Nie mam ochoty z nikim się spotykać, gdziekolwiek się ruszać. Najchętniej w ogóle bym nie wychodziła... Jest mi bardzo trudno, widzę, jak Grzesiowi i Julii ciężko jest patrzeć na moje cierpienie, ale jakoś zupełnie nie mogę się pozbierać... Nie widzę żadnego światełka w tym wszystkim...Boję się każdego dnia, a o Świętach, gdy mieliśmy być wszyscy już razem, z Maleństwem, nawet nie chcę myśleć... To będą dla mnie bardzo smutne Święta... Straciłam poczucie bezpieczeństwa... To, co wydawało mi się pewne i stałe, zniknęło w jednej chwili... Nie wiem jak mam żyć... Nie mogę zaakceptować siebie, swojego ciała, czuję się obrzydliwa, gruba... Zostało mi parę kilogramów do zrzucenia niestety, nie mieszczę się w ubrania sprzed ciąży i to dodatkowo pogarsza mój stan psychiczny. Chciałabym zasnąć i obudzić się za rok...
Na wizycie okazało się, że znowu ciężko jest obejrzeć dziecko w usg - było bardzo mało wód. Do tego lekarz długo oglądał główkę i w końcu powiedział, że wypisze mi skierowanie do szpitala, bo niestety wg niego dziecko ma wady... Rozpłakałam się strasznie, nie mogłam wprost uwierzyć w to wszystko... Lekarz zadzwonił jeszcze do swojej koleżanki, która jest ginekologiem i prosił, żeby sprawdziła u mnie czy można zrobić amniopunkcję. Dał mi wszystkie namiary, kazał się do niej na następny dzień zarejestrować i dać mu znać po badaniu. Jeśli uda się zrobić amniopunkcję, to za trzy tygodnie będą wyniki i będziemy wiedzieli, czy dziecko jest chore czy nie. Ale tak czy inaczej problemem pozostało małowodzie, a raczej bezwodzie... Taka ciąża się nie będzie rozwijać i obumrze, tylko nie wiadomo kiedy :( I to niestety podobno nie jest wskazaniem do zakończenia ciąży, ona będzie musiała zakończyć się sama...
Z gabinetu ledwo wyszłam... Strasznie płakałam, wszyscy płakaliśmy... Przeżyliśmy taki ból, taką stratę... Tak bardzo czekaliśmy na Maleństwo, tak bardzo go pragnęliśmy... Julia nie mogła się wprost doczekać, kiedy Rodzeństwo się urodzi... Już planowaliśmy co musimy kupić, projektowaliśmy pokoik w nowym miejscu :( Ja sobie wyobrażałam, jak będzie wyglądać, jak będę je karmić, przebierać, tulić do snu... To wszystko nagle zostało przekreślone. Pojawił się strach, że dziecko jest chore i że takie się może urodzi... Ja panicznie bałam się amniopunkcji chociaż tak naprawdę wiedziałam, że nie da się zrobić tego badania bo jest za mało wód. A chyba najbardziej bałam się sytuacji, że będę musiała nosić to moje Maleństwo i czekać, aż umrze... Ta myśl była straszna. Powtarzałam sobie, że jeśli jest chore, to niech umrze samo i niech to się stanie jak najszybciej...
Julia strasznie płakała, prawie tak mocno to przeżyła jak śmierć dziadka Janusza. Zadawała tyle trudnych pytań - dlaczego tak się stało, dlaczego nasze Maleństwo musi być chore, co teraz będzie... Spała tej nocy z nami, bo nie chciała zostać sama...
Grzesia w takim stanie chyba jeszcze nie widziałam. Jego cierpienie dodatkowo potęgowało mój ból - byłam zupełnie bezradna, tak samo przerażona jak on i nie umiałam go pocieszyć ani podnieść na duchu... Nic nam nie pozostało, tylko czekać do dnia następnego, do godziny ok. 16:30 na badanie... Spaliśmy bardzo źle, Jula krzyczała przez sen... A ja przestałam czuć ruchy...
W gabinecie lekarka obejrzała zdjęcia z usg od mojego lekarza, wypytała nas o różne rzeczy i zaprosiła na usg... Niestety od razu potwierdziła, że obraz główki w usg nie jest prawidłowy, brak ciała modzelowatego, stwierdziła też poszerzone komory mózgowe. Powiedziała, że wada ta jest śmiertelna i że dziecko nie ma szansy z nią żyć... Reszty organów nie dało się obejrzeć, bo dziecko było tak ułożone, że nic nie było widać. A po chwili powiedziała, że widzi jeszcze poważniejszy problem, bo nie może znaleźć tętna Dziecka :( Nasze Maleństwo nie żyło... To był cios, trudno się podnieść po czymś takim, ale z drugiej strony odetchnęliśmy, że już niedługo ten koszmar się skończy. Nie wyobrażałam sobie czekania na potwierdzenie tej strasznej diagnozy, takiego życia w niepewności... Dostałam skierowanie do szpitala na zabieg - miałam dostać tabletki, które spowodują poronienie...
Jula znowu zaczęła przeżywać, zadawać takie strasznie realne pytania :-( Co się stanie z Dzidziusiem? Czy będzie pogrzeb? Jak go wyjmą? A jak już go wyjmą to co z nim zrobią?... Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała odpowiadać na takie pytania :(
Do szpitala udaliśmy się w piątek rano - Julę zaprowadziliśmy do pracy do mojej mamy, a Grześ czekał ze mną w szpitalu na przyjęcie. Trwało to kilka godzin, ale przed południem byłam już w sali. Lekarze zrobili mi szybko usg żeby potwierdzić diagnozę (lekarka, która dzień wcześniej mnie przyjęła jest z ich szpitala), zmierzyli Maleństwo i okazało się, że ono przestało rosnąć już po 11 tygodniu i że nie można go oceniać jak na 18 tydzień ciąży, bo wielkością jest w 11t4d... Miało zaledwie 4 cm :(((( Lekarz (jak się później okazało ordynator) powiedział, że założą mi tabletkę, wieczorem spróbują zrobić zabieg i następnego dnia będę mogła iść do domu.
Na oddział przyjęła mnie położna, a ja rozpłakałam się po raz kolejny tego dnia. Powiedziałam jej, że strasznie się boję tego, co mnie czeka... I wtedy ona cichutko powiedziała mi, żebym poprosiła o zabieg w narkozie, bo mam do tego prawo. Bo standardowo do zabiegu dają jakieś znieczulenie do żyły i w szyjkę, ale będę wszystko widziała, słyszała i na pewno przeżyję to gorzej. A tak mnie uśpią, zabieg trwa ok 15 min i obudzę się po wszystkim...
Narkozy bałam się strasznie, bałam się, że się nie obudzę, że Grześ zostanie z Julcią sam. Ale z drugiej strony tak strasznie się bałam zabiegu, że poprosiłam o narkozę... Tabletkę założyli mi około 13:00 i kazali czekać. Podobno po kilku godzinach miały się pojawić skurcze, plamienie i wtedy będą mogli mi zrobić zabieg... Ale do wieczora nic się nie wydarzyło. Po badaniu okazało się, że tabletka się w ogóle nie rozpuściła, więc lekarz ją rozkruszył i kazał czekać... Mi położna w międzyczasie powiedziała, że na niektóre pacjentki ten lek w ogóle nie działa, ale nie zdążyłam zapytać, co wtedy robią. I tak minęła noc i poranek. I nic... Rano dostałam dwie tabletki i wpadłam w dół. Płakałam strasznie, przyjechał Grześ... Okazało się, że z tego płaczu, stresu i bólu dostałam temperatury 38,6C :( Położona wzięła nas na rozmowę i tłumaczyła, że muszę się uspokoić, że tu się nie da niczego przyspieszyć, to musi potrwać niestety. Do mnie nic nie docierało, chciałam już tylko wyjść do domu, mieć to za sobą... Nie mogłam żyć ze świadomością, że noszę w sobie martwe Dziecko :(( Do południa nie działo się nic. A po południu przyszedł na dyżur ordynator, wziął mnie na badanie i powiedział, że skoro nic się nie dzieje, to weźmie się za mnie ostro. Miałam dostać dwie kroplówki z oksytocyną jedna po drugiej w bardzo szybkim tempie, gdyby zaczęły się już bardzo bolesne skurcze miałam dostać narkotyk w zastrzyku. I gdy wystąpi krwawienie - zabieg... Położona powiedziała, że Grześ może ze mną zostać, więc Julą zajęły się Agata z mamą...
Po pierwszej kroplówce pojawiły się skurcze - przebrałam się w szpitalną koszulę i czekaliśmy... Po drugiej skurcze stały się bardzo bolesne i do pewnego czasu je wytrzymywałam, ale w którymś momencie pękłam :( To były bóle porodowe, skurcze następowały co jakieś 2 min. I dałabym radę, gdyby zwieńczeniem tego bólu miało być spotkanie z moim Maleństwem :( Grześ poszedł po położną, dostałam zastrzyk, który zadziałał po jakichś 15 min... Zwijałam się przy każdym skurczu... To było straszne.... A potem już nic nie bolało... Gdy skończyła się kroplówka, czekaliśmy... I nagle poczułam stróżkę krwi... I zrozumiałam, że już niedługo to wszystko się skończy, że rozstanę się z moim Maleństwem...
Na salę zawiózł mnie Grześ z położną, przed drzwiami mnie ucałował i wjechałam za wielkie drzwi... Byłam przerażona. Sala była ogromna i było tam bardzo zimno. Pomogli mi położyć się na fotel, zaczęli przypinać kabelki, nogi przypięli mi pasami... Czułam się strasznie poniżona. Dobrze, że chociaż krocze mi zakryli... Przyszedł ordynator i powiedział, że zaraz będzie po wszystkim. Gdy pojawiła się anestezjolog powiedziałam, że strasznie się boję, ale powiedziała tylko że nic nie będzie bolało, że zaraz zasnę. Położyli mi na twarzy maseczkę z tlenem, zrobiłam chyba ze trzy wdechy i zasnęłam. Obudziłam się ok 20:49 i zaraz zobaczyłam Grzesia. Zawieźli mnie z położną do sali i mogłam iść spać. Miałam za sobą jeden koszmar, przed sobą kolejne...
Następnego dnia czułam się fizycznie dobrze, nic nie bolało poza gardłem po intubacji, prawie nie krwawiłam. Ale psychicznie było i jest fatalnie. Wciąż nie mogę się oswoić z myślą, że już nie jestem w ciąży, że już nie mam dziecka, że Jula nie będzie miała rodzeństwa... Tyle mieliśmy planów, nadziei, tacy byliśmy szczęśliwi, a tu nagle, w ciągu paru chwil, wszystko się załamało, tak dużo straciliśmy...
Gdybym poroniła na początku, z niewiadomych powodów, pewnie bym jeszcze próbowała, w końcu jesteśmy jeszcze młodzi. Ale gdy usłyszałam "wady genetyczne" powiedziałam sobie - to już koniec, już się nie odważę... A co, jeśli historia się powtórzy? Ja wiem, że to raczej był pechowy los na loterii, ale nie przeżyłabym tego koszmaru raz jeszcze... Umierałabym ze strachu przed każdą wizytą, tygodnie od badania do badania wlokłyby się w nieskończoność... Nie zniosłabym tego ani ja, ani Grześ...
W poniedziałek wyszłam do domu, jestem na zwolnieniu do piątku... I zapadłam się w sobie... Dużo płaczę, nie umiem się śmiać... Najchętniej bym spała, bo wtedy przynajmniej nie mam świadomości tego wszystkiego. Koszmar wraca zaraz po przebudzeniu... Nie mam ochoty z nikim się spotykać, gdziekolwiek się ruszać. Najchętniej w ogóle bym nie wychodziła... Jest mi bardzo trudno, widzę, jak Grzesiowi i Julii ciężko jest patrzeć na moje cierpienie, ale jakoś zupełnie nie mogę się pozbierać... Nie widzę żadnego światełka w tym wszystkim...Boję się każdego dnia, a o Świętach, gdy mieliśmy być wszyscy już razem, z Maleństwem, nawet nie chcę myśleć... To będą dla mnie bardzo smutne Święta... Straciłam poczucie bezpieczeństwa... To, co wydawało mi się pewne i stałe, zniknęło w jednej chwili... Nie wiem jak mam żyć... Nie mogę zaakceptować siebie, swojego ciała, czuję się obrzydliwa, gruba... Zostało mi parę kilogramów do zrzucenia niestety, nie mieszczę się w ubrania sprzed ciąży i to dodatkowo pogarsza mój stan psychiczny. Chciałabym zasnąć i obudzić się za rok...
środa, 27 czerwca 2012
Czuję ruchy:)
I to już prawie od dwóch tygodni :) Przez kilka dni były bardzo delikatne, ciągle się zastanawiałam czy to na pewno Maleństwo, ale nie mam już żadnych wątpliwości:) Delikatne łaskotki czuję w sumie zawsze w tym samym miejscu, dość wysoko, bo lekko poniżej pępka, po lewej stronie... Nie mogę się już doczekać wizyty w przyszłą środę i usg... Tak bardzo bym chciała zobaczyć Maleństwo. I żeby Grześ z Julą mogli je zobaczyć :) Teraz powinno być już na tyle duże, że przez brzuch chyba wszystko powinno być widać... No takie mam przynajmniej nadzieje...
W pracy szef dzisiaj poruszył temat mojego zastępstwa. Chciałby zatrudnić kogoś do działu handlowego, ale żeby na czas mojej nieobecności ta osoba mogła zastąpić mnie. Nie jest przekonany do zatrudniania kogoś tylko do sekretariatu i na zastępstwo (myślę że trudno taką osobę znaleźć, bo w końcu jak ktoś szuka pracy to na dłużej, a nie na kilka miesięcy), także w sumie dla mnie dobrze. Jeszcze tylko czeka mnie rozmowa na temat tego, że chciałabym do końca sierpnia być w domu... ciekawe co on na to...
W pracy szef dzisiaj poruszył temat mojego zastępstwa. Chciałby zatrudnić kogoś do działu handlowego, ale żeby na czas mojej nieobecności ta osoba mogła zastąpić mnie. Nie jest przekonany do zatrudniania kogoś tylko do sekretariatu i na zastępstwo (myślę że trudno taką osobę znaleźć, bo w końcu jak ktoś szuka pracy to na dłużej, a nie na kilka miesięcy), także w sumie dla mnie dobrze. Jeszcze tylko czeka mnie rozmowa na temat tego, że chciałabym do końca sierpnia być w domu... ciekawe co on na to...
środa, 20 czerwca 2012
Ze spraw zaległych :)
Wizyta była ok - kość nosowa jest, wyniosiła wtedy 2,2mm (to podobno w normie), przezierność też wyszła dobra, 1,1mm. Nie udał się pomiar długości Maleństwa, bo przez brzuch jeszcze nie bardzo było widać, a przez pochwę ciężko było zmierzyć, bo było specyficznie ułożone. No nic, jakiś mały uparciuch mi rośnie - pewnie mały facet ;) Następna wizyta 04.07 i mam nadzieję, że wtedy przez brzuch będzie już wszystko fajnie widać i G z Julką będą mogli zobaczyć naszego Szkraba:)
Po wizycie, po wieczornym seksie, pojawiło się u mnie krwawienie. Wystraszyłam się bardzo i pojechałam na Brochów na izbę przyjęć. W miarę szybko mnie przyjęli - okazało się, że pękło jakieś naczynko i stąd krwawienie. Dostałam wykład na temat bezpiecznego współżycia w ciąży i stosowaniu odpowiednich pozycji (czułam się lekko zażenowana, bo w końcu kochaliśmy się naprawdę delikatnie) i zakaz współżycia na trzy tygodnie.
W Uściu było świetnie - pogoda wręcz wymarzona - cieplutko, słonecznie, wesoło. Byliśmy z Izą i Arkiem, a na dwa dni przyjechał jeszcze Arka znajomy z żoną. Całe dnie spędzaliśmy na dworze, na leżaczku - opaliłam się fajnie:) choć za długo starałam się nie siedzieć na słońcu. Jula poznała koleżankę, z którą spędzała całe dnie i z nami praktycznie jej nie było. Biegały po lesie, budowały szałasy, łapały jaszczurki - jedną przyniosła w butelce pokazać nam:) Bawiła się fantastycznie, a my mogliśmy naprawdę odpoczywać. Fajnie, że są takie miejsca, gdzie człowiek może dać dziecku tyle swobody i luzu, bez obawy, że wpadnie pod samochód, że ktoś mu coś złego zrobi.
Ja się czuję dobrze, choć apetyt mam średni i w sumie jem, bo muszę. Rozglądam się już powoli za ubrankami, bo wiem ile tego potrzeba, a nie mamy praktycznie nic. Ostatnio zakupiłam kilka sztuk body (niestety głównie różowe i z krótkim rękawem), ze dwa czy trzy pajacyki, jakąś czapeczkę. Długa zakupowa droga przed nami ;) Dla siebie musiałam zakupić przed wyjazdem jeansy ciążowe, bo brzuszek rośnie coraz bardziej:
W piątek, 15/06 Juleńce zdjęli gips - bardzo się cieszyła, my zresztą też. Dobrze, że te trzy tygodnie tak szybko minęły, że kość się zrosła. Oby już się taka przykra sytuacja nie powtórzyła.
W sobotę Jula ma oficjalne zakończenie przedszkola - będą występy, poczęstunek, a potem dzieci zostają w przedszkolu na zieloną noc :) Będą szły do kina (w tym czasie my przygotujemy dla nich kanapki na kolację), potem kolacja, zabawy na podwórku i spanko :) Fajnie, bo my akurat mamy zaproszenie do teatru i nie mielibyśmy co z Julą zrobić.
Po wizycie, po wieczornym seksie, pojawiło się u mnie krwawienie. Wystraszyłam się bardzo i pojechałam na Brochów na izbę przyjęć. W miarę szybko mnie przyjęli - okazało się, że pękło jakieś naczynko i stąd krwawienie. Dostałam wykład na temat bezpiecznego współżycia w ciąży i stosowaniu odpowiednich pozycji (czułam się lekko zażenowana, bo w końcu kochaliśmy się naprawdę delikatnie) i zakaz współżycia na trzy tygodnie.
W Uściu było świetnie - pogoda wręcz wymarzona - cieplutko, słonecznie, wesoło. Byliśmy z Izą i Arkiem, a na dwa dni przyjechał jeszcze Arka znajomy z żoną. Całe dnie spędzaliśmy na dworze, na leżaczku - opaliłam się fajnie:) choć za długo starałam się nie siedzieć na słońcu. Jula poznała koleżankę, z którą spędzała całe dnie i z nami praktycznie jej nie było. Biegały po lesie, budowały szałasy, łapały jaszczurki - jedną przyniosła w butelce pokazać nam:) Bawiła się fantastycznie, a my mogliśmy naprawdę odpoczywać. Fajnie, że są takie miejsca, gdzie człowiek może dać dziecku tyle swobody i luzu, bez obawy, że wpadnie pod samochód, że ktoś mu coś złego zrobi.
Ja się czuję dobrze, choć apetyt mam średni i w sumie jem, bo muszę. Rozglądam się już powoli za ubrankami, bo wiem ile tego potrzeba, a nie mamy praktycznie nic. Ostatnio zakupiłam kilka sztuk body (niestety głównie różowe i z krótkim rękawem), ze dwa czy trzy pajacyki, jakąś czapeczkę. Długa zakupowa droga przed nami ;) Dla siebie musiałam zakupić przed wyjazdem jeansy ciążowe, bo brzuszek rośnie coraz bardziej:
W piątek, 15/06 Juleńce zdjęli gips - bardzo się cieszyła, my zresztą też. Dobrze, że te trzy tygodnie tak szybko minęły, że kość się zrosła. Oby już się taka przykra sytuacja nie powtórzyła.
W sobotę Jula ma oficjalne zakończenie przedszkola - będą występy, poczęstunek, a potem dzieci zostają w przedszkolu na zieloną noc :) Będą szły do kina (w tym czasie my przygotujemy dla nich kanapki na kolację), potem kolacja, zabawy na podwórku i spanko :) Fajnie, bo my akurat mamy zaproszenie do teatru i nie mielibyśmy co z Julą zrobić.
wtorek, 5 czerwca 2012
To dziś...
Jeszcze jakieś 3h... Okropnie się boję... Do tego pogoda jest fatalna, zimno, leje, a mi pęka głowa... Żeby tylko wszystko było dobrze... Jestem sparaliżowana strachem...
Jutro wyjeżdżamy do Uścia...Ale cieszyć się zacznę, jak wszystko na wizycie będzie dobrze.
Jutro wyjeżdżamy do Uścia...Ale cieszyć się zacznę, jak wszystko na wizycie będzie dobrze.
czwartek, 31 maja 2012
USG genetyczne.
Miałam mieć wczoraj. Im bliżej było tego dnia, tym bardziej się denerwowałam i stresowałam... Końcówka wczorajszego dnia to już był okropny stres... Pocieszałam się tym, że może Grześ z Julą będą już mogli zobaczyć Maluszka... I kiedy wreszcie weszłam do gabinetu i gin zrobił usg dopochwowe okazało się, że Maleństwo jest wypięte dupką i kompletnie nie da się zmierzyć przezierności. Do tego w ogóle się nie ruszało, chyba spało, nic nie dało ugniatanie brzucha i dotykanie głowicą... Próbował więc przez brzuch, ale okazało się, że Maleństwo tak się schowało, że zupełnie go nie widać, jakbym w ciąży nie była. Tak więc mam przyjść we wtorek na usg, może się wtedy uda... A teraz się martwię, że może Dzidzia jest za mała, że jej nie widać w tym przezbrzusznym :( I że się tak nie ruszała zupełnie... Serduszko biło ładnie, ale mimo wszystko mam doła :( i martwię się :( Tak chciałam mieć już to badanie za sobą, a tymczasem jeszcze ponad pięć dni czekania :(
Fatalny Dzień Mamy.
Mam nadzieję, że taki Dzień Mamy więcej się nie zdarzy :( Miało być miło, bo piękna pogoda, grill u Izy na działce z okazji Asi imienin. A tymczasem była wizyta na pogotowiu i gips - Jula ma złamany obojczyk :( Bawiła się z Maksem na hamaku i upadła. Niestety tak pechowo, że uderzyła ramieniem o ziemię i obojczyk się złamał :( Płakała, że ją boli, po chwili ręka zaczęła drętwieć, więc nie było na co czekać - pojechaliśmy na pogotowie. Zrobili rtg i diagnoza się potwierdziła. Teraz czekają ją trzy tygodnie w gipsie :( I przepada wyjazd na Zielone Przedszkole - panie co prawda chcą ją zabrać, ale Jula z gipsem nie chce jechać (i wcale się jej nie dziwię). Strasznie to przeżyłam - patrzenie na cierpienie dziecka i niemożność ulżenia jest czymś strasznym :( Do tego świadomość, jak jej musi być niewygodnie i to przez tyle czasu :( I tak dobrze, że lekarz zrobił jej z gipsu tzw. ósemkę - ma gips w sumie tylko na ramionach i skrzyżowany na plecach, więc nie jest najgorzej, bo czasem gipsują cały tułów włącznie z tą jedną ręką sąsiadującą z obojczykiem... Ehhh...
piątek, 25 maja 2012
Zapominam, że nie wolno mi dźwigać...
Jeszcze nie przywykłam do tego, że nie wolno mi dźwigać :( Już kilka razy mówiłam, że muszę sobie sprawić na zakupy torbę z kółkami, żebym nie musiała dźwigać, ale jakoś do dzisiaj nic z tego nie wynikło. I dzisiaj, stojąc przy stoisku z zieleniną, kupowałam jak szło: 2kg ziemniaków (żeby na dwa razy nie trzeba było chodzić), kalafior, botwinę, truskawki, ogórki, koperek... Jak mi pani podała siaty, to wtedy zrozumiałam, że chyba przesadziłam z ilością kilogramów... Ale co zrobić, zakupy musiałam donieść jakieś 100m do samochodu :( I teraz się martwię, że mogłam sobie zaszkodzić :( Wiem przecież, że z uwagi na problemy z szyjką w pierwszej ciąży nie wolno mi nosić ciężkich rzeczy, ale czasem, szczególnie przy robieniu zakupów, zupełnie nie myślę o tym, ile będą ważyć :( Ehhh :(((((
A to moje fotki z wczoraj, 12w3d
A to moje fotki z wczoraj, 12w3d
wtorek, 22 maja 2012
Ciągle drżę...
W pierwszej ciąży w ogóle nie przyjmowałam do wiadomości, że coś może być nie tak. Nawet się nad tym nie zastanawiałam. Odkąd zobaczyłam Kropeczkę na pierwszym usg wiedziałam, że jestem w ciąży i że zostanę mamą - nic więcej się nie liczyło. Miałam swoje forum, nie latałam po internecie, nie zagłębiałam się w to, co może się dziać po drodze. A teraz? A teraz drżę od samego początku... A odkąd pojawiło się plamienie, to już tym bardziej. Każda wizyta w toalecie wiąże się z wnikliwym sprawdzaniem papieru, czy aby nie ma na nim śladów krwi. W nocy każde przebudzenie też musi się wiązać ze sprawdzeniem, czy nic tam się nie dzieje... Teraz jakoś bardziej mam świadomość tego, jak krucha jest taka ciąża. Gdy na forum z czasem wykruszały się koleżanki, w różnych tygodniach, nawet w ósmych, serce zatrzymywało mi się na chwilę... Posty koleżanek, które jeszcze później traciły ciąże, budzą moje straszne obawy...
Wiem, że nie mam żadnego wpływu na to, co się stanie, mogę nie wiem jak o siebie dbać i zabiegać, ale przeznaczenia nie zmienię. Mam tylko nadzieję, że skoro to Maleństwo pojawiło się tak nieoczekiwanie, tak już w ostatnim możliwym (czy też niemożliwym:)) momencie, to widocznie ma z nami być :) I tego będę się trzymać z całych sił :)
Wiem, że nie mam żadnego wpływu na to, co się stanie, mogę nie wiem jak o siebie dbać i zabiegać, ale przeznaczenia nie zmienię. Mam tylko nadzieję, że skoro to Maleństwo pojawiło się tak nieoczekiwanie, tak już w ostatnim możliwym (czy też niemożliwym:)) momencie, to widocznie ma z nami być :) I tego będę się trzymać z całych sił :)
Maleństwo 8w6d
Skończyłam trzeci miesiąc:)
Czas pędzi i to jak. Dopiero był kwiecień, a tu już maj dobiega końca. Miniony tydzień był zimny, ale od weekendu jest pięknie - słonecznie i ciepło. Byliśmy w sobotę na basenie - braliśmy wszyscy udział w Sztafecie 2012 w Aquaparku :) i dostaliśmy gratis 2h na baseny rekreacyjne. Było fantastycznie - szkoda, że ten basen taki drogi jest, bo wspaniale byłoby chodzić tam raz w tygodniu. A w niedzielę pojechaliśmy na działkę, posiedzieć trochę na trawie:)
Od jakiegoś tygodnia moje samopoczucie jest lepsze. Nie męczą mnie już całodniowe mdłości, śpię też dużo lepiej. I oby już tak zostało :) Brzuszek powoli się zaokrągla :) Byłam w zeszłym tygodniu na zakupach, bo nie bardzo mam się w co ubierać - w spodnie się przestałam dopinać :) Na szczęście zakupy się udały - nabyłam dwie pary spodni i bluzeczki. I baleriny :)
Figura dzisiaj odbiera wyniki... Boję się, że to jej stwardnienie się potwierdzi :( Życie jest niesprawiedliwe... I tak kruche... Jednego dnia wszystko ok, drugiego wali się życie całkowicie...
Wczoraj byliśmy w Zacharzycach w sprawie mieszkania. Ciekawa jestem czy uda nam się coś z nimi załatwić, bo niby metraż to 100m2, ale w planach były tylko trzy pokoje i nie wiem, czy uda się tam wplanować cztery (słupy nośne są w takich miejscach, że ciężko jest manewrować ścianami działowymi). Chciałabym, żeby to się udało. Okolica fajna - cisza i spokój, cena dobra, blisko centrum, no i mały ogródek:) Byłoby fajnie:)
Od jakiegoś tygodnia moje samopoczucie jest lepsze. Nie męczą mnie już całodniowe mdłości, śpię też dużo lepiej. I oby już tak zostało :) Brzuszek powoli się zaokrągla :) Byłam w zeszłym tygodniu na zakupach, bo nie bardzo mam się w co ubierać - w spodnie się przestałam dopinać :) Na szczęście zakupy się udały - nabyłam dwie pary spodni i bluzeczki. I baleriny :)
Figura dzisiaj odbiera wyniki... Boję się, że to jej stwardnienie się potwierdzi :( Życie jest niesprawiedliwe... I tak kruche... Jednego dnia wszystko ok, drugiego wali się życie całkowicie...
Wczoraj byliśmy w Zacharzycach w sprawie mieszkania. Ciekawa jestem czy uda nam się coś z nimi załatwić, bo niby metraż to 100m2, ale w planach były tylko trzy pokoje i nie wiem, czy uda się tam wplanować cztery (słupy nośne są w takich miejscach, że ciężko jest manewrować ścianami działowymi). Chciałabym, żeby to się udało. Okolica fajna - cisza i spokój, cena dobra, blisko centrum, no i mały ogródek:) Byłoby fajnie:)
czwartek, 3 maja 2012
Za oknem pachną już bzy.
Weekend majowy w tym roku jest piękny, pogoda fantastyczna. Jest słonecznie, gorąco, fantastycznie. Dzisiaj Grześ z Julą pojechał do Lichenia po rodziców - ja zostałam w domu, ostatnio źle znoszę podróże samochodem. Z jednej strony mi szkoda, bo chciałabym ten dzień spędzić z nimi, ale trudno, odpoczywam w domu, trochę sprzątam.
Jula u dentysty była bardzo dzielna. Podejście lekarki było niesamowite, wszystko tłumaczyła Julce, pokazywała co jak działa, mówiła co będzie robić. Znieczuliła jej miejscowo dziąsło tak, że Jula nawet nie poczuła że miała zastrzyk. Leżała spokojnie na fotelu i patrzyła w telewizor, który wisiał na suficie nad fotelem.
U ginekologa wszystko ok, Dzidzia rośnie niesamowicie, ma rączki, nóżki i ciągle się ruszała. Torbiel się zmniejszyła, także dostałam receptę na ostatnie opakowanie. Następna wizyta za miesiąc, wtedy będę miała badanie przezierności karkowej... To dopiero będzie stres...
Jula u dentysty była bardzo dzielna. Podejście lekarki było niesamowite, wszystko tłumaczyła Julce, pokazywała co jak działa, mówiła co będzie robić. Znieczuliła jej miejscowo dziąsło tak, że Jula nawet nie poczuła że miała zastrzyk. Leżała spokojnie na fotelu i patrzyła w telewizor, który wisiał na suficie nad fotelem.
U ginekologa wszystko ok, Dzidzia rośnie niesamowicie, ma rączki, nóżki i ciągle się ruszała. Torbiel się zmniejszyła, także dostałam receptę na ostatnie opakowanie. Następna wizyta za miesiąc, wtedy będę miała badanie przezierności karkowej... To dopiero będzie stres...
wtorek, 24 kwietnia 2012
Zaokrąglam się.
Wręcz niewiarygodne, bo dopiero skończyłam drugi miesiąc, ale w niektóre spodnie ledwo się dopinam... A dzisiaj w pracy Magda z niedowierzaniem stwierdziła, że mój brzuch już się zaokrąglił :) Więc coś w tym jest.
Poza tym - apetyt mam duży, chyba nawet za duży... Jem na potęgę... I rano strasznie ciężko mi wstać. Ale jeszcze trzy dni i długi weekend majowy. Co prawda w poniedziałek muszę wstać do pracy, ale to będzie już wyjątkowo lajtowy dzień i pewnie też szybciej wyjdziemy. A na 17:00 30.04 usg :)
Pogoda zapowiada się fantastyczna i oby dopisała, bo po zeszłorocznym śniegu trzeciomajowym mam obawy :)
Jutro idziemy z Julą do dentysty... Okropnie się boję :( strasznie mi jej szkoda :((
Poza tym - apetyt mam duży, chyba nawet za duży... Jem na potęgę... I rano strasznie ciężko mi wstać. Ale jeszcze trzy dni i długi weekend majowy. Co prawda w poniedziałek muszę wstać do pracy, ale to będzie już wyjątkowo lajtowy dzień i pewnie też szybciej wyjdziemy. A na 17:00 30.04 usg :)
Pogoda zapowiada się fantastyczna i oby dopisała, bo po zeszłorocznym śniegu trzeciomajowym mam obawy :)
Jutro idziemy z Julą do dentysty... Okropnie się boję :( strasznie mi jej szkoda :((
środa, 18 kwietnia 2012
Książkowo.
Ostatnia książka Jodi Picoult "Tam gdzie ty" wcale mnie nie wciągnęła. Przeczytałam ją, ale bez takiego zacięcia jak poprzednie. Może nie ta tematyka, a może po prostu ilość wcale nie idzie w parze z jakością... No nie wiem. W każdym razie po wielu poszukiwaniach ciekawej, lekkiej powieści, kupiłam "Szukając Noel".
Książka bardzo mile mnie zaskoczyła. Jest lekka, przyjemna, wzruszająca. Ciepła, taka, jakie lubię. Przeczytałam szybko, a przedwczoraj zakupiłam "Obiecaj mi"
Mam nadzieję, że będzie tak przyjemna, jak poprzednia.
Książka bardzo mile mnie zaskoczyła. Jest lekka, przyjemna, wzruszająca. Ciepła, taka, jakie lubię. Przeczytałam szybko, a przedwczoraj zakupiłam "Obiecaj mi"
Mam nadzieję, że będzie tak przyjemna, jak poprzednia.
Rewelacji ciąg dalszy.
Jakieś fatum nade mną ciąży :( W niedzielę dopadła mnie grzybica, w nocy już tak mnie swędziało, że prawie nie spałam. I w poniedziałek awaryjnie musiałam jechać do gina po jakieś leki. Mojego dra nie było, ale przyjęła mnie jego żona. Też bardzo miła, wszystko dokładnie tłumaczyła. Widziałam Maleństwo :) Dostałam Pimafucin w globulkach, 6szt. Mam nadzieję, że pomogą, bo zwariuję :( Wzięłam już dwie, ale spektakularnej poprawy wcale nie zauważyłam :( Boję się, że w pon znowu będę leciała... Pomijam już koszty, ale tak mi niezręcznie chodzić z takimi sprawami, okropnie mnie to krępuje :(
Przedwczoraj powiedziałam szefowi, że jestem w ciąży. I wcale nie było tak źle, jak myślałam. Kazał mi na razie spokojnie pracować i w ciągu najbliższych miesięcy zastanowić się, czy będę chciała iść tylko na macierzyński, czy też na wychowawczy, bo jeśli miałoby mnie nie być dłużej, to będą musieli zatrudnić kogoś na zastępstwo. Jeśli natomiast będę wracać w przeciągu pół roku, to będą sobie radzić sami. Także muszę się dobrze zastanowić, jak sobie to wszystko ułożyć. Bo może warto jednak z pół roku wychowawczego wziąć, żeby tego Maleństwa tak wcześnie nie zostawiać...
Jula ma dziurę w zębie ;( Okropnie się stresuje wizją dentysty, ale wyjścia nie mamy... Wizyta za tydzień...
Przedwczoraj powiedziałam szefowi, że jestem w ciąży. I wcale nie było tak źle, jak myślałam. Kazał mi na razie spokojnie pracować i w ciągu najbliższych miesięcy zastanowić się, czy będę chciała iść tylko na macierzyński, czy też na wychowawczy, bo jeśli miałoby mnie nie być dłużej, to będą musieli zatrudnić kogoś na zastępstwo. Jeśli natomiast będę wracać w przeciągu pół roku, to będą sobie radzić sami. Także muszę się dobrze zastanowić, jak sobie to wszystko ułożyć. Bo może warto jednak z pół roku wychowawczego wziąć, żeby tego Maleństwa tak wcześnie nie zostawiać...
Jula ma dziurę w zębie ;( Okropnie się stresuje wizją dentysty, ale wyjścia nie mamy... Wizyta za tydzień...
piątek, 13 kwietnia 2012
Serduszko bije :))
Widziałam Maleństwo we wtorek, 10.04.2012r. :) Denerwowałam się okropnie, czy ono na pewno tam zamieszkało... Ale jest :) Wg usg był wtedy 6w1d. Jeszcze bardzo wcześnie, ale lekarz powiedział, że wszystko wygląda dobrze, szyjka ok, macica ok, ciąża ładna, z żywo bijącym sercem. Uffff :)))
Dzisiaj niestety dzień nie zaczął się dobrze, bo rano, gdy wstałam do toalety, na papierze zobaczyłam świeżą krew :( Okropnie się wystraszyłam i spłakałam, bałam się, że to już koniec... Ciągle drżę, że to bardzo, bardzo wcześnie i że jeszcze ta ciąża może się nie utrzymać :(( Poleżałam trochę, bo było dopiero po piątej rano, potem wstałam - i było już czysto, nic się nie działo, ale bardzo się denerwowałam :( Nie mam tel do tego nowego lekarza, ale przypomniało mi się, że mamy koleżanki do niego chodzą, więc zadzwoniłam do mamy z prośbą o pomoc, ona do koleżanek i oddzwoniła, że mam jechać na kliniki (tam, gdzie ten lekarz pracuje), zgłosić się do pani Gabrysi, która jest położną i z nim pracuje, i mnie przyjmą. Pojechałam, przyjęli mnie, zbadali (wydzielina biała, normalna, śladów krwi brak), zrobili mi nawet usg - wszystko dobrze, Dzidzia rośnie (ma już 8mm), serduszko bije. Nie wiadomo skąd to krwawienie. Wzięłam zwolnienie na tydzień, ale nie wiem czy je wykorzystam... Lekarz powiedział, że leżeć nie muszę, bo jeśli coś ma się stać to i tak się stanie i moje leżenie w niczym tu nie pomoże... A jeśli pomoże? Sama nie wiem co robić... Z drugiej strony wiem, że jak pójdę na zwolnienie szef zabierze mi premię i dostanę 1400zł.... Nie kasa jest najważniejsza, pewnie że tak, ale z drugiej strony 500zł piechotą nie chodzi... To akurat byłoby na Julki rower, który musimy kupić...
No i tak.... Dobrze, że biorę ten Duphaston (na torbiel w prawym jajniku) bo on przy okazji działa wzmacniająco na ciążę... Wiem, że co ma być, to będzie, ale boję się... Myślałam, że skoro Maleństwo do nas zawitało teraz, w takich okolicznościach, gdy ja już praktycznie zwątpiłam, to widocznie mamy być we czwórkę... I oby tak zostało:) Muszę być dobrej myśli.
Dzisiaj niestety dzień nie zaczął się dobrze, bo rano, gdy wstałam do toalety, na papierze zobaczyłam świeżą krew :( Okropnie się wystraszyłam i spłakałam, bałam się, że to już koniec... Ciągle drżę, że to bardzo, bardzo wcześnie i że jeszcze ta ciąża może się nie utrzymać :(( Poleżałam trochę, bo było dopiero po piątej rano, potem wstałam - i było już czysto, nic się nie działo, ale bardzo się denerwowałam :( Nie mam tel do tego nowego lekarza, ale przypomniało mi się, że mamy koleżanki do niego chodzą, więc zadzwoniłam do mamy z prośbą o pomoc, ona do koleżanek i oddzwoniła, że mam jechać na kliniki (tam, gdzie ten lekarz pracuje), zgłosić się do pani Gabrysi, która jest położną i z nim pracuje, i mnie przyjmą. Pojechałam, przyjęli mnie, zbadali (wydzielina biała, normalna, śladów krwi brak), zrobili mi nawet usg - wszystko dobrze, Dzidzia rośnie (ma już 8mm), serduszko bije. Nie wiadomo skąd to krwawienie. Wzięłam zwolnienie na tydzień, ale nie wiem czy je wykorzystam... Lekarz powiedział, że leżeć nie muszę, bo jeśli coś ma się stać to i tak się stanie i moje leżenie w niczym tu nie pomoże... A jeśli pomoże? Sama nie wiem co robić... Z drugiej strony wiem, że jak pójdę na zwolnienie szef zabierze mi premię i dostanę 1400zł.... Nie kasa jest najważniejsza, pewnie że tak, ale z drugiej strony 500zł piechotą nie chodzi... To akurat byłoby na Julki rower, który musimy kupić...
No i tak.... Dobrze, że biorę ten Duphaston (na torbiel w prawym jajniku) bo on przy okazji działa wzmacniająco na ciążę... Wiem, że co ma być, to będzie, ale boję się... Myślałam, że skoro Maleństwo do nas zawitało teraz, w takich okolicznościach, gdy ja już praktycznie zwątpiłam, to widocznie mamy być we czwórkę... I oby tak zostało:) Muszę być dobrej myśli.
piątek, 30 marca 2012
czwartek, 29 marca 2012
Żeby wszystko było dobrze...
Jutro rano będę robiła drugi test... Strasznie się boję, że te dwie kreski się nie pojawią wyraźne... Że znowu będę musiała robić betę i czekać w stresie do poniedziałku na wynik... Źle spałam, poddenerwowana jestem :( Tak bym chciała, żeby Maleństwo już z nami zostało, żeby wszystko było dobrze. Myślę, że skoro zdarzył się taki niemożliwy cud, to widocznie ma z nami być, prawda?...
Piersi bolą mnie niemiłosiernie - wczoraj wieczorem kąpałam się w staniku, bo jak go ściągam to ból jest okropny.
Byle do jutra...
Piersi bolą mnie niemiłosiernie - wczoraj wieczorem kąpałam się w staniku, bo jak go ściągam to ból jest okropny.
Byle do jutra...
środa, 28 marca 2012
Julka już wie.
Grzegorz ucieszył się bardzo :) Tak bardzo, że nie mógł wytrzymać i powiedział Julce, a Julka babci Halinie :) Wolałam nie rozpowiadać jeszcze, gdy jest tak wcześnie, bo wiadomo że może być jeszcze różnie... No ale cofnąć się nie da:)
Poszłam wczoraj do gina się pochwalić - szyjka podobno zasiniona (jak być powinna w ciąży), macica miękka na razie i jeszcze nie powiększona (na to jeszcze zbyt wcześnie). Mam zrobić drugi test (będę robić pojutrze) - obie kreski powinny być już wtedy wyraźne. Jeśli druga znowu wyjdzie blada, mam skontrolować betę. Oby wszystko było dobrze...
Poszłam wczoraj do gina się pochwalić - szyjka podobno zasiniona (jak być powinna w ciąży), macica miękka na razie i jeszcze nie powiększona (na to jeszcze zbyt wcześnie). Mam zrobić drugi test (będę robić pojutrze) - obie kreski powinny być już wtedy wyraźne. Jeśli druga znowu wyjdzie blada, mam skontrolować betę. Oby wszystko było dobrze...
wtorek, 27 marca 2012
Kochanie, witaj :)
BHCG 319,7 :)))))) Jakiś 4-5 tydzień :) Jednak cuda się zdarzają:) Jeszcze cała się trzęsę ze strachu, jeszcze niedowierzam... Rośnij kochanie zdrowo ;* Czekamy na Ciebie ;*
poniedziałek, 26 marca 2012
Jeszcze jakieś 24h...
Wykończę się tym czekaniem :( Ta niepewność jest najgorsza. Chciałabym już wiedzieć. Niezłą szkołę cierpliwości mam... Źle śpię, bo masa myśli kłębi mi się w głowie, jak tylko się przebudzę od razu myślenie wchodzi na najwyższe obroty... To się porobiło, no :)
niedziela, 25 marca 2012
Byle do wtorku :)
Zasłuchuję się głęboko w siebie. Pewne rzeczy zaczynają się układać (mdłości sprzed jakichś dwóch - trzech tygodni, zaokrąglony minimalnie, lekko jakby wzdęty brzuch) ale czy to możliwe? W dalszym ciągu wydaje mi się że nie, ale już jeden taki nasz niemożliwy cud ma ponad 7 lat :) Myślę i myślę, jak to wszystko poukładać, jeśli faktycznie się nam udało... Jak pokierować rozmowę z szefem - bo przecież muszę mu powiedzieć jakie jest ryzyko, że może mnie zabraknąć z dnia na dzień, żebyśmy mieli plan B i żeby wszystko sprawnie zadziałało... Co będzie to będzie :) ale chciałabym już wiedzieć :)
sobota, 24 marca 2012
Ekhm...
Nawet nie wiem, od czego by zacząć... Walczyłam ze sobą bardzo długo, próbowałam sobie wszystko pukładać, przemyśleć na spokojnie, ocenić... I kiedy już wzięłam głęboki oddech wszystko wywróciło się do góry nogami!!! Czekam na okres i czekam, piersi bolą i bolą, i nic. Wczoraj kupiłam test, tak dla świętego spokoju. I po 3:00 nad ranem ujrzałam... dwie kreski... Ta druga co prawda bardzo bladziutka i jaśniutka, no ale jest... Nie spałam z emocji do 5:30:) Rano poleciałam do labu zrobić betę, bo jakoś bardzo mało prawdopodobne mi się to wszystko wydaje :) No ale zobaczymy, wynik dopiero we wtorek. Nie powiem, mam stracha... Tym bardziej, że tydzień temu robiłam przecież rtg... Co ma być, to będzie. Nie wiem tylko jak wytrzymam do wtorku :)
czwartek, 22 marca 2012
Zakupowe szaleństwo.
Z racji zbliżających się wakacji postanowiłam zadbać nieco bardziej o siebie :) Kupiłam w avonie parę rzeczy:
Skończył mi się też puder prasowany, a ponieważ byłam już bardzo zmęczona i nie miałam sił lecieć do Inglota, zdecydowałam się wypróbować nową markę, jaką znalazłam w Renomie, mianowicie Paese. Chwalą się nagrodą Doskonałości Roku 2010, przyznaną im przez miesięcznik Twój Styl. Kupiłam puder i pomadkę - zakup pomadki męczył mnie już od dłuższego czasu, bo używam w sumie tylko błyszczyków, a czasem tęsknię za jakimś ładnym kolorem na ustach :) Zwłaszcza teraz, gdy świat budzi się do życia :)
- serum antycellulitowe - mam nadzieję, że okaże się tak skuteczne jak ujędrniający żel do biustu:)
- olejek do ciała z połyskującymi drobinkami - do lansu w Chorwacji :)
- maseczkę błotną do twarzy - zawsze kupuję jednorazowe saszetki, ale z uwagi na dobrą cenę postanowiłam zaryzykować :)
Skończył mi się też puder prasowany, a ponieważ byłam już bardzo zmęczona i nie miałam sił lecieć do Inglota, zdecydowałam się wypróbować nową markę, jaką znalazłam w Renomie, mianowicie Paese. Chwalą się nagrodą Doskonałości Roku 2010, przyznaną im przez miesięcznik Twój Styl. Kupiłam puder i pomadkę - zakup pomadki męczył mnie już od dłuższego czasu, bo używam w sumie tylko błyszczyków, a czasem tęsknię za jakimś ładnym kolorem na ustach :) Zwłaszcza teraz, gdy świat budzi się do życia :)
środa, 21 marca 2012
Najtrudniejszy pierwszy krok.
Ale mam go już za sobą... Nerwy miałam co niemiara, jestem lżejsza o 400zł i ciekawa czego się dowiem. Następna wizyta 16.04. Więc czekam, bardzo niecierpliwie...
poniedziałek, 27 lutego 2012
Idzie wiosna, wakacje zaplanowane.
Pięknie jest dzisiaj na dworze. Co prawda chłodno, w porównaniu do ostatnich dni, ale słonecznie, wiosennie. Nawet biedronkę spotkałam przed chwilą:) Takie dni dają nadzieję, że to jeszcze ciut ciut i będzie ciepło, słonecznie, będzie można wychodzić na spacery, na rower, pojechać do lasu.
Zarezerwowaliśmy wakacje!!!!!!!!!! W Chorwacji!!!!!!!!! Ogromnie się cieszę, nie mogę się już wprost doczekać tych widoków, tych kolorów, lazuru nieba, turkusu wody, różu oleandrów... Jedziemy na 12 dni :)) Do Rogoźnicy :)
Zarezerwowaliśmy wakacje!!!!!!!!!! W Chorwacji!!!!!!!!! Ogromnie się cieszę, nie mogę się już wprost doczekać tych widoków, tych kolorów, lazuru nieba, turkusu wody, różu oleandrów... Jedziemy na 12 dni :)) Do Rogoźnicy :)
Tyle niepowiedzianych słów :(
Dziadku, dużo rozmyślam... Nie ma dnia, żebym Cię nie wspominała... I tak mi smutno, że nie mogę do Ciebie zadzwonić, napisać :((( Tak żałuję, że nie powiedziałam Ci wszystkiego. Po Twoim pierwszym pobycie w szpitalu zawierzyłam Ci, że będziesz żył jeszcze długo, że masz po co żyć... Tego się nigdy nie wie, trzeba mówić sobie wszystko za życia, po później może być za późno i pozostaje żal, że tyle rzeczy można było zrobić, powiedzieć :( Myślałam, że śmierć babci czegoś mnie nauczyła, a tu znowu okazało się, że jest za późno:( Odszedłeś tak niespodziewanie, tak nagle, myślałam po prostu, że mam czas :((
Wiesz co? Jak wspominam moje dzieciństwo, zawsze jesteś obok. Nie mama, nie tato, tylko Ty i babcia. Widzę nas w kamieniołomach w lecie, na wieczornej próbie chóru w Operze, pamiętam jak siedziałam za kulisami oglądając przedstawienia, gdy Ty dyrygowałeś - pękałam z dumy :) Baletu zasmakowałam dzięki Wam, angielskiego uczyłam się dzięki Wam, na wakacje też jeździłam dzięki Wam. Nawet się śmieję, że męża poznałam dzięki Wam, bo przecież to Wy zapłaciliście za moje zimowiska i obozy. Mieszkanie mam dzięki Tobie... Bardzo dużo Tobie zawdzięczam... Wiem, że byłam dla Ciebie najważniejsza - dziękuję Ci za to bardzo. Gdyby nie Ty i babcia, nie miałby mnie kto kochać, wiesz? ;*
Wiesz co? Jak wspominam moje dzieciństwo, zawsze jesteś obok. Nie mama, nie tato, tylko Ty i babcia. Widzę nas w kamieniołomach w lecie, na wieczornej próbie chóru w Operze, pamiętam jak siedziałam za kulisami oglądając przedstawienia, gdy Ty dyrygowałeś - pękałam z dumy :) Baletu zasmakowałam dzięki Wam, angielskiego uczyłam się dzięki Wam, na wakacje też jeździłam dzięki Wam. Nawet się śmieję, że męża poznałam dzięki Wam, bo przecież to Wy zapłaciliście za moje zimowiska i obozy. Mieszkanie mam dzięki Tobie... Bardzo dużo Tobie zawdzięczam... Wiem, że byłam dla Ciebie najważniejsza - dziękuję Ci za to bardzo. Gdyby nie Ty i babcia, nie miałby mnie kto kochać, wiesz? ;*
piątek, 24 lutego 2012
piątek, 17 lutego 2012
Dziadku...
Mam dzisiaj dzień wspomnień... Analizuję minuta po minucie dzień 17.02 zeszłego roku... Jak pisałeś do mnie na gg, jak wchodziłam do domu z fotelikiem samochodowym, jak Jula powiedziała że nie chce do Ciebie jechać... Jak gnałam do szpitala, żeby zdążyć się z Tobą zobaczyć, żeby Ci powiedzieć że będę na Ciebie czekać... Wraca do mnie ten paraliżujący strach, gdy czekałam pod blokiem operacyjnym... Pożegnanie z Tobą po operacji... Ten sypiący na dworze śnieg i moja podróż na Leszczynową, ze złymi wieściami :((( Nie mogę uwierzyć, że to już minął rok... Minął rok, a ja wciąż tak strasznie za Tobą tęsknię, nic nie jest lepiej, nic nie jest łatwiej... Ciągle się łapię na tym, że chcę Ci coś powiedzieć, poradzić się... I tak często myślę, patrząc na Julię, na jej osiągnięcia, jak byłbyś z niej dumny i ile radości by Ci dawało bycie jej Pradziadkiem... Nauczyłam ją grać "Wlazł kotek na płotek", wiesz? Świetnie jej idzie :)) I ile razy to gra, tyle razy żałuję, że tego nie widzisz :( Patrzę na nią na basenie, jak pływa, i rozmyślam, że tak bym chciała, żebyś mógł ją widzieć:( Za wcześnie Dziadku nas zostawiłeś :( Za wcześnie...
Jula się pochorowała i dwa dni zajmowała się nią ciocia, bo nie miałam z kim jej zostawić. I dzisiaj, gdy po nią jechałam po pracy, przejeżdżałam obok cmentarza... Wyłączyłam nawet radio... Podjechałam pod Wasz dom, zeszłam na dół, do Ciebie. Posiedzieć, podumać, popłakać... Strasznie tam pusto, smutno, tak bardzo tam Ciebie brakuje... Wszystko jest praktycznie tak, jak to zostawiłeś, nawet stoi połowa butelki wody mineralnej, którą napocząłeś... A Ciebie nie ma... Popłakałyśmy z ciocią razem, powspominałyśmy ten straszny dzień sprzed roku, gdy źle się poczułeś... Jak to możliwe, że tak w jednej chwili mogło Cię zabraknąć...
Ostatnio tak rzadko mnie odwiedzasz w nocy... Potem budzę się z taką pustką, takim uczuciem niedosytu, że zbyt krótko, że nie wszystko zdążyłam Ci powiedzieć... Zawsze się bałam myśli, że kiedyś nas zostawisz... Mnie, Julę, ciocię... Że zostaniemy same... I zostałyśmy... Wiedziałam, że nikt nigdy nie kochał i nie będzie nas kochał tak bardzo jak Ty... Dla Ciebie byłyśmy całym światem. Nie było dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali, nie pisali na gg, nie wymieniali maili czy smsów... I teraz tylko po Tobie mi zostało... Nadal figurujesz w moich kontaktach na gg, nie wyobrażam sobie, że kiedyś miałoby się to zmienić... Pamiętasz jak dużo zdjęć kiedyś robiłam? Jak lubiłeś je oglądać? Straciłam zapał... Nie mam motywacji... Robiłam te zdjęcia, żebyś potem wieczorem mógł je obejrzeć w internecie i mieć namiastkę tego, co robiliśmy, jak spędzaliśmy czas, gdzie byliśmy... Tak samo było z Julii blogiem. Wiedziałam, że zaglądasz tam bardzo często, żeby poczytać co słychać u Julki, u nas, co się wydarzyło, gdzie byliśmy... Zaniedbałam to teraz... Niby piszę, żeby miała pamiątkę gdy dorośnie, ale to wszystko takie bez ładu i składu...
Siedzę z kieliszkiem martini, włączyłam głośno muzykę, piszę... Miałabym ochotę się upić i wyjść na jakąś imprezę, żeby było głośno, i nie myśleć, nie czuć choć przez chwilę...
Jutro pojadę na cmentarz, zapalę świeczkę, kupię jakieś kwiaty... I nadal będę tęsknić... Kocham Cię...
Jula się pochorowała i dwa dni zajmowała się nią ciocia, bo nie miałam z kim jej zostawić. I dzisiaj, gdy po nią jechałam po pracy, przejeżdżałam obok cmentarza... Wyłączyłam nawet radio... Podjechałam pod Wasz dom, zeszłam na dół, do Ciebie. Posiedzieć, podumać, popłakać... Strasznie tam pusto, smutno, tak bardzo tam Ciebie brakuje... Wszystko jest praktycznie tak, jak to zostawiłeś, nawet stoi połowa butelki wody mineralnej, którą napocząłeś... A Ciebie nie ma... Popłakałyśmy z ciocią razem, powspominałyśmy ten straszny dzień sprzed roku, gdy źle się poczułeś... Jak to możliwe, że tak w jednej chwili mogło Cię zabraknąć...
Ostatnio tak rzadko mnie odwiedzasz w nocy... Potem budzę się z taką pustką, takim uczuciem niedosytu, że zbyt krótko, że nie wszystko zdążyłam Ci powiedzieć... Zawsze się bałam myśli, że kiedyś nas zostawisz... Mnie, Julę, ciocię... Że zostaniemy same... I zostałyśmy... Wiedziałam, że nikt nigdy nie kochał i nie będzie nas kochał tak bardzo jak Ty... Dla Ciebie byłyśmy całym światem. Nie było dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali, nie pisali na gg, nie wymieniali maili czy smsów... I teraz tylko po Tobie mi zostało... Nadal figurujesz w moich kontaktach na gg, nie wyobrażam sobie, że kiedyś miałoby się to zmienić... Pamiętasz jak dużo zdjęć kiedyś robiłam? Jak lubiłeś je oglądać? Straciłam zapał... Nie mam motywacji... Robiłam te zdjęcia, żebyś potem wieczorem mógł je obejrzeć w internecie i mieć namiastkę tego, co robiliśmy, jak spędzaliśmy czas, gdzie byliśmy... Tak samo było z Julii blogiem. Wiedziałam, że zaglądasz tam bardzo często, żeby poczytać co słychać u Julki, u nas, co się wydarzyło, gdzie byliśmy... Zaniedbałam to teraz... Niby piszę, żeby miała pamiątkę gdy dorośnie, ale to wszystko takie bez ładu i składu...
Siedzę z kieliszkiem martini, włączyłam głośno muzykę, piszę... Miałabym ochotę się upić i wyjść na jakąś imprezę, żeby było głośno, i nie myśleć, nie czuć choć przez chwilę...
Jutro pojadę na cmentarz, zapalę świeczkę, kupię jakieś kwiaty... I nadal będę tęsknić... Kocham Cię...
piątek, 10 lutego 2012
Dot. gotowania
Tak na szybko wrzucam, bo kilka przepisów mnie zaciekawiło :) Bardzo lubię coś tam sobie piec, gotować, a potem, w miłym towarzystwie, zjeść :)
http://kotlet.tv/
http://kotlet.tv/
środa, 1 lutego 2012
Wkręciłam się na dobre :)
Anioły w ostatnich dniach pochłonęły mnie całkowicie :) Zaczęłam od razu z grubej rury :), zakupiłam farby akrylowe, pasty strukturalne, lakier :) Z racji tego, że siostra moja zażyczyła sobie anioła na imieniny, wczoraj z wielką chęcią zagniotłam masę. Powstał więc imieninowy anioł z dzidzią (dla Agaty), anioł ciążowy (następny na pewno będzie ładniejszy:)) i z resztek mały lecący aniołek. Zdjęcia później, póki co anioły dosuszają się na kaloryferze. A ja szpieguję allegro w poszukiwaniu dodatków - kokardek, serduszek, koralików. I tak przeglądając tasiemki, filce, zastanawiam się nad scrapbookingiem... :)) Muszę poszperać, poczytać :)
Piątek zapowiada się ciekawie - Julka jedzie na noc do koleżanki :) Mała rzecz, a cieszy :)
Piątek zapowiada się ciekawie - Julka jedzie na noc do koleżanki :) Mała rzecz, a cieszy :)
wtorek, 31 stycznia 2012
Brrrr, jak zimno.
Ale zimno, -15 stopni było dzisiaj rano. Wczoraj zresztą podobnie... I na razie tak ma pozostać. Nie powiem, żebym się cieszyła, ale dobrze że chociaż śniegu nie ma.
Zainspirowana blogiem pewnej uzdolnionej młodej dziewczyny znalazłam sobie hobby - figurki z masy solnej :) Przedwczoraj robiłyśmy z Julą aniołki, wczoraj je malowałyśmy. Dzisiaj muszę kupić lakier, żeby je zabezpieczyć przed wilgocią. Jestem pod wrażeniem swoich i Julcinych umiejętności :) Fotki robione wieczorem, więc jakość słaba:
Julkowy Anioł:
Mój Anioł Walentynkowy:
Zainspirowana blogiem pewnej uzdolnionej młodej dziewczyny znalazłam sobie hobby - figurki z masy solnej :) Przedwczoraj robiłyśmy z Julą aniołki, wczoraj je malowałyśmy. Dzisiaj muszę kupić lakier, żeby je zabezpieczyć przed wilgocią. Jestem pod wrażeniem swoich i Julcinych umiejętności :) Fotki robione wieczorem, więc jakość słaba:
Julkowy Anioł:
Mój Anioł Walentynkowy:
czwartek, 26 stycznia 2012
Wyszło słonko, przyszła zima.
Dzisiaj mroźno, -5 i piękne słońce. Widać zima się jednak zdecydowała. Dobrze, że póki co nie ma śniegu, to przynajmniej rano nie ma zabawy z odśnieżaniem samochodu.
Dzwoniłam wczoraj do dr Saczko. Nie ma już gabinetu na Krynickiej, teraz przyjmuje na ul. Robotniczej, trzy razy w tygodniu. I ma tam usg - całe szczęście, bo myśl o jeżdżeniu do szpitala mnie bardzo zniechęcała. Wizyta 100zł, usg niestety dodatkowo płatne 50zł... Zobaczymy, jutro się zarejestruję.
Przeglądałam oferty wakacyjne w Chorwacji. Jeśli nie będziemy mieli z kim jechać, to dla nas samych jest za drogo :( Za apartament dla dwóch osób trzeba zapłacić średnio ok 60 euro, a ostatnim razem płaciliśmy ok. 70 euro i to na cztery dorosłe osoby + Jula. Także nie wiem gdzie w tym roku będziemy wypoczywać :( Polskie morze skutecznie mnie zniechęciło :(, zbyt duże ryzyko siedzenia w pokoju i liczenia kropel deszczu na szybie...
Dzwoniłam wczoraj do dr Saczko. Nie ma już gabinetu na Krynickiej, teraz przyjmuje na ul. Robotniczej, trzy razy w tygodniu. I ma tam usg - całe szczęście, bo myśl o jeżdżeniu do szpitala mnie bardzo zniechęcała. Wizyta 100zł, usg niestety dodatkowo płatne 50zł... Zobaczymy, jutro się zarejestruję.
Przeglądałam oferty wakacyjne w Chorwacji. Jeśli nie będziemy mieli z kim jechać, to dla nas samych jest za drogo :( Za apartament dla dwóch osób trzeba zapłacić średnio ok 60 euro, a ostatnim razem płaciliśmy ok. 70 euro i to na cztery dorosłe osoby + Jula. Także nie wiem gdzie w tym roku będziemy wypoczywać :( Polskie morze skutecznie mnie zniechęciło :(, zbyt duże ryzyko siedzenia w pokoju i liczenia kropel deszczu na szybie...
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Kolejny stracony miesiąc.
Minęły Święta, minął Sylwester, minęły (wczoraj) kolejne, siódme już, urodziny Juleczki... A u nas nadal nic... Jesteśmy myślę coraz bliżej wybrania dla nas nowego domu/mieszkania, oglądamy oferty, oglądamy budowy, jednakże zawsze jest jakieś duże "ale". Albo za małe, albo za duże, źle położone pod względem stron świata, za daleko i tak ciągle. Najlepiej byłoby wybudować samemu, no ale koszty działek to jakiś kosmos. Zresztą ja i tak na dom wolno stojący się nie piszę, sama w nocy bym chyba zwariowała :)
Dzisiaj dostałam @, znowu już po 7 dniach brania luteiny, czyli w 21 dniu cyklu. Mam dość, jestem podłamana. Brak zaangażowania mojego gina mnie doprowadza do szału, dlatego też zdecydowałam, że więcej do niego nie idę. Czuję się olewana, żrę hormony od lipca i nic z tego nie wynika. Przemyślałam to wszystko ostatnio i w pierwszym odruchu zdecydowałam się pójść po pomoc do kliniki leczenia bezpłodności, ale chyba jeszcze z tym poczekam. Podobno są skuteczni, ale z opinii w necie zauważyłam, że stawiają jednak na IUI i invitro. No w sumie tak, taki mają profil działalności, więc to oczywiste, a ja jeszcze popróbuję. Muszę się umówić na przyszły tydzień do Saczko - pomógł mi z Julą, może i teraz pomoże, zobaczymy.
W każdym razie dzisiaj obudziłam się przed 5:00... Śnił mi się Dziadek, odchodził... I już zasnąć nie mogłam i rozmyślałam. Z jednej strony podłamana jestem brakiem ciąży, z drugiej przerażona jak to wszystko ogarniemy... Bo przecież sami jesteśmy, żadnych chętnych rąk do pomocy nie ma i nie będzie... Trzeba będzie wracać do pracy, organizować żłobek... Nie wiem, nie wiem...
Dzisiaj dostałam @, znowu już po 7 dniach brania luteiny, czyli w 21 dniu cyklu. Mam dość, jestem podłamana. Brak zaangażowania mojego gina mnie doprowadza do szału, dlatego też zdecydowałam, że więcej do niego nie idę. Czuję się olewana, żrę hormony od lipca i nic z tego nie wynika. Przemyślałam to wszystko ostatnio i w pierwszym odruchu zdecydowałam się pójść po pomoc do kliniki leczenia bezpłodności, ale chyba jeszcze z tym poczekam. Podobno są skuteczni, ale z opinii w necie zauważyłam, że stawiają jednak na IUI i invitro. No w sumie tak, taki mają profil działalności, więc to oczywiste, a ja jeszcze popróbuję. Muszę się umówić na przyszły tydzień do Saczko - pomógł mi z Julą, może i teraz pomoże, zobaczymy.
W każdym razie dzisiaj obudziłam się przed 5:00... Śnił mi się Dziadek, odchodził... I już zasnąć nie mogłam i rozmyślałam. Z jednej strony podłamana jestem brakiem ciąży, z drugiej przerażona jak to wszystko ogarniemy... Bo przecież sami jesteśmy, żadnych chętnych rąk do pomocy nie ma i nie będzie... Trzeba będzie wracać do pracy, organizować żłobek... Nie wiem, nie wiem...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)














